poniedziałek, 3 września 2012
Odlot
No i szczęśliwie (choć nie bez problemów) wróciłem do Krakowa. Udało mi się zebrać ze wszystkimi gratami (z pomocą Bogdana) na Taksim, skąd odjeżdżają autobusy na lotnisko. Zdążyłem jeszcze nawet mały obiadek zjeść (na szczęście!) przed odjazdem. Niestety nie udało mi się kupić moich ulubionych muszli, bo (ku mojemu zdziwieniu) chociaż ich sprzedawcy normalnie stoją w co drugiej uliczce akurat wczoraj musieli się zmówić, żeby mi zrobić na złość i nie znalazłem ani jednego :(
Na lotnisko dotarłem 3 godziny przed lotem (zawsze lepiej być za wcześnie niż za późno), by dowiedzieć się, że mój lot jest o godzinę opóźniony... Nie dość, że czekała mnie dodatkowa godzina koczowania na lotnisku, to jeszcze pod wielkim znakiem zapytania stanęło to czy zdążę na przesiadkę do Krakowa, bo bilet miałem zarezerwowany z nieco ponad półgodzinnym oczekiwaniem w Warszawie. Miłą niespodzianką było to, że okazało się, że obok mnie siedzi kolega z Francji, z którym byłem w Antalyi (niesamowity wręcz zbiego okoliczności! ^^) więc nawet nie zauważyłem kiedy mi podróż minęła (na zdjęciu jedno ze zdjęć z okna, nie wińcie mnie za brudne szyby :D). Louis też się troszkę niepokoił, bo miał mieć o 19.55 przesiadkę do Paryża, a ostatecznie o 19.50 wylądowaliśmy w Warszawie. Miał jednak szczęście, bo okazało się, że jego lot jest opóźniony i bez problemu zdążył. Ja oczywiście nie zdążyłem ;] Szczęśliwie okazało się, że jest jeszcze jeden lot do Krakowa tego dnia więc nie musiałem nocować w Warszawie. Niestety czekały mnie kolejne 2 godziny czatowania na lotnisku. No ale dostałem od LOTu kupon na obiadek, a potem znalazłem darmowe wifi od ING więc nie było to jakoś strasznie uciążliwe ;)
Sam lot na linii Warszawa-Kraków był jednym z najbardziej stresujących przeżyć w moim życiu. Po pierwsze za oknem było ciemno jak w... bardzo ciemno znaczy się :D Nie wiedziałem więc co się dzieje, a nie lubię takich sytuacji. Poza tym albo pilot był chyba jakiś przemęczony albo pogoda nie bardzo sprzyjała lotom, bo samolotem strasznie rzucało i cały czas miałem wrażenie, że spadamy albo zaraz zaczniemy... Samo lądowanie też ciężko nazwać gładkim, bo tak grzmotnęliśmy o ziemię, że przez chwilę myślałem, że się podwozie nie wysunęło...
Ostatecznie koło północy, po 10 godzinach spędzonych na lotniskach i w samolotach, dotarłem do Krakowa :) Uff... ^^
niedziela, 2 września 2012
Żegnaj, Stambule!
No i nadszedł mój ostatni dzień na obczyźnie... Z jednej strony smutno troszkę i żal opuszczać miejsce, w którym przeżyło się tyle wspaniałych chwil, ale z drugiej tęskni mi się już troszkę za Polską (w szczególności za solidnym kawałkiem świni ^^ - w Turcji jako że jest krajem muzułmańskim wieprzowiny nie uświadczysz...).
No ale po kolei - w piątek miałem ostatni dzień w pracy. Firma zrobiła mi niespodziankę i zamówiła tort na pożegnanie :) Tym samym dopięła się klamra - zacząłem przygodę z AIR tortem (aczkolwiek tamten był dziełem przypadku - ktoś źle przeczytał datę urodzin :D) i tortem zakończyłem :D W ogóle szkoda mi troszkę opuszczać tę firmę, bo naprawdę sporo się nauczyłem, wszyscy byli wobec mnie przyjaźni, pomocni - idealna wręcz atmosfera do pracy. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że to nie było pożegnanie na zawsze (co wcale nie jest mrzonką, bo AIR przymierza się do otwarcia biura także w Polsce).
Na 'pocieszenie' wczoraj wybrałem się na zakupy (tak, wiem - mówię jak kobieta ;p) wydać resztę ciężko zarobionych pieniążków ;) W efekcie dzisiaj ledwie dopiąłem plecak - mam nadzieję, że nie przekroczyłem limitu bagażu, bo aż nie wiem co mógłbym wyrzucić ewentualnie :D No i zostało mi już tylko udać się na lotnisko (nie wiem jak się z tym wszystkim zabiorę ^^) i wyfrunąć do rodzinnego gniazdka (z międzylądowaniem w Warszawie i przerwie na złapanie oddechu w Krakowie :D).
A na załączonym obrazku ostatnie zdjęcie zrobione przeze mnie w Stambule - malowniczo popękana szyba na przystanku tramwajowym koło Krytego Bazaru (jak ktoś chce to może się doszukiwać metafor, ale takowych nie było w zamierzeniu :P).
czwartek, 30 sierpnia 2012
Istanbul Modern w Dzień Zwycięstwa
30 sierpnia to w Turcji Dzień Zwycięstwa - wielkie patriotyczne i wojskowe święto. A jako że święto jest patriotyczne to wszędzie gdzie tylko się da widać było tureckie flagi (na zdjęciu Maslak) i portrety Atatürka (na szczęście nie zaglądałem do lodówki, bo tam pewnie też bym Atatürka znalazł dzisiaj ^^). Nawiasem mówiąc 'atatürkizm' to w Turcji poniekąd religia państwowa - w każdym urzędzie, na każdym posterunku policji, w każdej ambasadzie, nawet w recepcji mojego biura wisi jakiś Atatürk na ścianie w pozie na Che Guevarę oraz często z jakąś złotą myślę i 'odręcznym' podpisem... Nie wspominając już o pomnikach na niemalże każdym placu w miastach oraz pielgrzymkach do Mauzoleum Atatürka w Ankarze i pokoju w Pałacu Dolmabahce, gdzie my się zmarło... :D
No ale kończąc dygresję, dzięki Atatürkowi miałem dzisiaj wolne ;) Postanowiłem ten dzień wykorzystać na poszukanie jakichś pamiątek i odwiedzenie Istanbul Modern. Istanbul Modern to muzeum sztuki nowoczesnej. Na pierwszej kondygnacji znajdują się bardzo ciekawe ekspozycje multimiedialne, troszkę przynudnawego malarstwa (choć parę obrazów mi się naprawdę bardzo podobało) i kilka intersujących rzeźb/instalacji. Prawdziwe skarby ukryte są jednak poniżej poziomu gruntu ;) Do owego 'skarbca' schodzi się po podwieszanych na łańcuchach żelaznych schodach zabezpieczonych szybą ze śladami po uderzeniach pocisków (po prostu majstersztyk!). A na dole można zobaczyć całkiem fajną galerię fotografii (chociaż większość jest czarno-biała, a ja za takimi zdjęciami nie bardzo przepadam - niezależnie od tematu, jakości czy talentu autora wszystkie zdjęcia w grayscale wyglądają dobrze, tajemniczo i klimatycznie; prawdziwą sztuką według mnie jest uchwycenie wspaniałych kolorów przy zachowaniu odpowiedniego klimatu i uniknięciu banału), wykonany z książek podwieszany sufit i bardzo ciekawe instalacje inspirowane malunkami z nowojorskiego metra. Niestety w muzeum był bezwzględny zakaz fotografowania :(
No i tym samym zakończyłem swoje zwiedzanie Stambułu. Jeszcze tylko ostatni dzień w pracy, sobotnie zakupy i do domciu... ;)
wtorek, 28 sierpnia 2012
Ciągle pada...
No teraz to już naprawdę idzie jesień... ;) Jak nie pada to nie pada, ale jak zacznie to leje jak z cebra :D Jak zaczęło wczoraj wieczorem, to padało (z przerwami) do dzisiejszego późnego popołudnia (na szczęście jedna z takich przerw nastąpiła kiedy miałem iść do pracy ^^)... Podobnie było jakieś dwa tygodnie temu, kiedy zwiedzałem Topkapi (na zdjęciu deszcz widziany wówczas z okien Muzeum Archeologicznego; dzisiaj momentami było podobnie) - też zaczęło rano a skończyło w nocy... Widocznie tak to tutaj wygląda, że deszcz 'dusi się w sobie' przez kilka tygodni, żeby potem 'wybuchnąć' i wypadać się za cały ten okres na raz :D W sumie to lepiej niż gdyby miało padać codziennie po troszku (pozdrawiam Polskę z tego miejsca ;)) - przynajmniej traci się tylko jeden dzień :) A w dodatku w ramach zadośćuczynienia pierwszy raz dzisiaj zobaczyłem gwiazdy (a właściwie całą jedną ^^) nad Stambułem - normalnie jakoś ich nie ma nie wiem czemu... =)
No i ranki robią się coraz chłodniejsze...
niedziela, 26 sierpnia 2012
Hagia Sophia i najsłynniejsze meczety Stambułu
W ostatni weekend mojego pobytu w Stambule wreszcie odwiedziłem miejsca, od których normalni turyści zaczynają - Hagia Sophia i Błękitny Meczet ^^
Hagia Sophia, chociaż nie wygląda (bryłą nie odbiega jakoś bardzo od budynków młodszych od niej o dobre 1000 lat - zapewne były one na niej w jakimś stopniu wzorowane), ma już jakieś 1500 lat. Jej historia była bardzo zmienna - została wybudowana jako kościół chrześcijański, po zdobyciu Stambułu przez Turków dobudowano minarety i przekształcono ją w meczet, by w końcu na początku XX wieku stać się muzeum. W efekcie jej wnętrze to wspaniała fuzja dekoracyjnej sztuki bizantyjskiej i muzułmańskiej - wspaniałe freski przedstawiające Jezusa czy Matkę Boską umieszczone są obok niesamowitych dzieł islamskich kaligrafistów (na zdjęciu). Całość robi wręcz piorunujące wrażenie, które aż ciężko opisać - to trzeba po prostu zobaczyć. Warto było stać dobre 20 minut w kolejce, żeby to ujrzeć.
Po wyjściu z Hagia Sophia przeciąłem plac, by odwiedzić znajdujący się dokładnie naprzeciw Błękitny Meczet. Jest to chyba najsłynniejszy stambulski meczet, który powstał, żeby przyćmić piękno Hagia Sophia. Częściowo cel został osiągnięty, a częściowo nie. Na pewno bryła budowli zachwyca i z powodzeniem może konkurować ze starszą świątynią bizantyjską (albo nawet ją przewyższa - kwestia gustu). Jednak wnętrze nie robi tak oszałamiającego wrażenia. Jest co prawda bardzo ładne i gustowne, wykończone ślicznym mozaikami, ze wspaniale dekorowaną kopułą, jednak fuzyjne wykończenie Hagia Sophia jest klasą samo dla siebie. Wnętrze Błękitnego Meczetu przykuwa uwagę na kilkanaście minut, w Hagia Sophia można spędzić długie godziny.
Żeby jeszcze bardziej 'dobić' Błękitny Meczet, ośmielę się zaryzykować stwierdzenie, że przegrywa nie tylko z Hagia Sophia, ale wręcz nie jest najpiękniejszym meczetem Stambułu. Nie można powiedzieć, że jest przereklamowany, bo jest to naprawdę istna perełka architektury, ale według mnie dużo ładniejszy jest, położony niedaleko Krytego Bazaru, Meczet Sulejmana. Z racji tego, że jest ulokowany nieco na 'uboczu' (w stosunku do Pałacu Topkapi), nie jest on tak tłumnie odwiedzany przez turystów. A szkoda - wprawdzie z zewnątrz nie przewyższa Błękitnego Meczetu (ale też mu nie ustępuję - znowu kwestia gustu ^^), ale jego wnętrze to prawdziwe arcydzieło. Gdy wszedłem do środka, aż mi buty z wrażenia wypadły z rąk :D Po nieco chłodnym wnętrzu Błękitnego Meczetu, tutaj poczułem się jakbym wszedł do domu - ciepłe kolory i nastrojowe światło dają bardzo przytulny efekt. Aż chce się przysiąść gdzieś w kącie na dywanie i zostać na dłużej. Nic dziwnego, że meczet ten powszechnie uważany (poza samym twórcą, który wyżej cenił inny meczet :D) jest za najwspanialsze dzieło Mimara Sinana, jednego z największych architektów w historii.
sobota, 25 sierpnia 2012
Miniatürk i Pierre Loti
Chwilę mnie tutaj nie było, bo nie bardzo miałem o czym pisać, a sama sztuka dla sztuki nie ma według mnie sensu ;) No ale wracam z garstką świeżutkich wieści - tym razem poniosło mnie na północ od Sultanahmet.
Pierwszym punktem mojego dnia była wizyta w Miniatürk (na zdjęciu), czyli oglądanie Turcji z miniaturze... W sporym parku zgromadzono tam pomniejszone wersje najważniejszych tureckich budowli. Znajdziemy tam oczywiście wszystkie stambulskie zabytki, a dodatkowo perełki z innych regionów, takich jak Kapadocja, Antalya czy Konya. Bardzo fajny pomysł (chociaż ciężko nazwać go nowatorskim ^^), niestety z wykonaniem jest już troszkę gorzej. Modele wyglądają jak zrobione z najtańszego chińskiego plastiku, błyszczą w słońcu i jednym słowem są mało autentyczne. Może jak się troszkę zestarzeją to nabiorą troszkę klimatu, ale póki co wyglądają trochę jak rozsypane w ogródku zabawki... Co jednak wcale nie oznacza, że wizyta w parku jest stratą czasu! Można tam bardzo miło spędzić godzinkę, czy dwie i zrobić mały rekonesans, gdzie warto się wybrać na parę dni ;) W parku można także w ramach biletu wstępu odwiedzić dwie ekspozycję. Pierwsza to zrobiona z lalek barbie (a przynajmniej takie sprawia wrażenie) rekonstrukcja jakiejś ważnej bitwy z historii Turcji - słabiutka bardzo. Druga (troszkę ciekawsza) to wystawa kryształów, w których wyczarowane są główne stambulskie zabytki - niestety jest tego póki co niewiele, ale zapewne kolekcja będzie rozbudowywana.
Po obejrzeniu Miniaturku i pożywieniu się pysznymi manti (takie niby ravioli - polecam!) udałem się do drugiego zaplanowanego na dzisiaj miejsca, a mianowicie do Eyüp, znajdującego się po przeciwległej stronie Złotego Rogu (chyba jeszcze o nim nie wspominałem - to część Bosforu wżynająca się wgłąb lądu). Planowałem obejść rzeczony Złoty Róg od północy, ale troszkę zdezorientowany byłem i poszedłem w przeciwną stronę :D Na szczęście nie zaowocowało to dodatkowymi kilometrami, bo droga przez most nie była wcale dłuższa. Na moście zaczepił mnie jakiś młody Turek o ogień - niestety nie mogłem mu pomóc, ale za to on pomógł mi i zaprowadził mnie prosto do Pierre Loti, dzięki czemu zaoszczędziłem parę chwil, które musiałbym poświęcić na szukanie drogi. Chłopaczek praktycznie nie mówił po angielsku więc ciężko było się z nim dogadać, ale przynajmniej reagował na nazwy własne więc okazał się być bardzo pomocny :)
Pierre Loti to słynna kawiarnia, na którą dojeżdża się kolejką linową (za którą również płaci się kartą miejską!). Kolejka ta ma bardzo małą przepustowość, a chętnych do zobaczenia wspaniałej panoramy Stambułu nie brakuje, zatem swoje trzeba odstać w kolejce. No ale widok z góry zdecydowanie wynagradza półgodzinne czekanie :) Co ciekawe kawiarenka znajduje się na... cmentarzu (!), który pokrywa całe wzgórze. Żeby było weselej, czynna jest ona do 2.00, a kolejka przestaje kursować bodajże o 22.00 więc jak ktoś się zasiedzi to czeka go potem nocny spacer między nagrobkami :D Nie jest on długi (schodziłem może z 15-20 minut nie spiesząc się - uznałem, że nie zamierzam czekać kolejnych 30 minut na zjazd trwający 1,5 minuty, a wiadomo, że z górki zawsze łatwiej), ale nie widziałem tam jeśli dobrze pamiętam żadnej latarni więc musi być tam w nocy ciekawie ;] Swoją drogą jest to najpiękniejszy cmentarz jaki w życiu widziałem. Usytuowany jest on na stosunkowo stromym zboczu wzgórza więc nagrobki układają się w coś w rodzaju schodków. Same groby też są bardzo malownicze (białe płyty nagrobne przeplatane są starymi z jakiegoś piaskowca bodajże), a tło w postaci Bosforu i Sultanahmetu dodaje im jeszcze więcej uroku. Co prawda jazda kolejką dostarcza niesamowitych wrażeń, ale bardzo polecam powrót pieszo - nie zajmie na pewno więcej czasu, a dostarczy bardzo ciekawych obrazków ;)
W drodze powrotnej znowu pomyliłem kierunki (co za dzień! ^^) i zamiast na Taksim pojechałem w przeciwną stronę i wylądowałem na jakimś zadupiu :D No ale znowu szczęście się do mnie uśmiechnęło i jakaś kobieta mówiąca po angielsku zaoferowała mi pomoc i wskazała autobus, jadący do Eminonu przy Moście Galata. W sumie wyszło nawet lepiej niż z tym Taksimem, bo dojechałen tam akurat o zachodzie słońca i zrobiłem kilka wspaniałych zdjęć - nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło ;) Nawiasem mówiąc uzależniłem się od nadziewanych muli sprzedawanych na Moście Galata - jak tylko je widzę to nie potrafię ich sobie odmówić :D
wtorek, 21 sierpnia 2012
Europa-Azja-Europa w 8 godzin, czyli z wizytą w azjatyckiej części Stambułu
Ostatni dzień wolnego postanowiłem poświęcić na zobaczenie, co też do zaoferowania ma azjatycka strona Stambułu. Jestem tutaj już 6 tygodni, a jakoś dotychczas nie dane było mi odwiedzić azjatyckiego brzegu Bosforu (poza krótką wizytą w Anadolu Kavagi podczas rejsu) i dzisiaj postanowiłem nadrobić zaległości.
A właściwie to okazało się, że nie bardzo było co nadrabiać, bo tam (parafrazując klasyka) 'nie ma niczego'... ;] Pół dnia spędziłem na szukaniu czegoś interesującego i niestety musiałem przełknąć gorycz porażki. Dwa z trzech najciekawszych meczetów były zamknięte, wspaniały targ Sali Pazari przeniesiono w inne, bliżej nieokreślone miejsce (aczkolwiek podobno stracił swój urok po przeprowadzce), a spacer do pałacu Beylerbeyi musiałem przerwać po tym jak droga została mi zagrodzona przez zasieki z drutu kolczastego i gniazdo karabinu maszynowego (okazało się, że przed samym pałacem jest baza wojskowa, którą trzeba obejść nieciekawą trasą wgłąb lądu o długości 8 km)... Tragedia, tragedia, po trzykroć tragedia...
Na osłodę została mi wizyta w Wieży Panny (na zdjęciu; w tle niemal wszystkie najważniejsze zabytki Stambułu, od lewej: Błękitny Meczet, Hagia Sophia i Pałac Topkapi), jednym z symboli Stambułu, która leży zaledwie 200 metrów od Üsküdaru na azjatyckim brzegu Bosforu. Z ciekawostek: w wieży znajdującej się na wysepce wielkości mojego podwórka (około 11 arów) zatrudnionych jest podobno około 100 osób - nie wiem gdzie oni się wszyscy pochowali, bo ja tyle osób tam nie widziałem nawet wliczając sporą grupę turystów :D
poniedziałek, 20 sierpnia 2012
Kampus ITU
Dzisiaj wstałem około godziny 15.00 (sam jestem w szoku ^^) więc nie bardzo mi się opłacało już jechać do centrum - wszystko co chciałbym jeszcze zobaczyć jest albo zamknięte z powodu święta albo wymaga troszkę więcej czasu niż 2-3 godziny, a ile można chodzić bez celu po Taksimie... ;)
Zdecydowałem więc pospacerować po Kampusie ITU (Istanbul Technical University), ponieważ mieszkam już tutaj 6 tygodni a poza akademikiem i trasą do pracy niewiele tutaj widziałem. Intrygowała mnie zwłaszcza droga w las koło ronda - wydawała się prowadzić do nikąd, a zawsze jakieś auto stamtąd wyjeżdżało jak tamtędy przechodziłem. Udałem się więc wzdłuż niej wybadać, co się na jej końcu znajduje. Okazało się, że... w sumie to nic ciekawego :D Nie bardzo wiem, co to było, bo tabliczka informacyjna była wyłącznie po turecku, ale wydaje mi się, że było to jakieś osiedle zamieszkałe przez pracowników uczelni. Same budynki to nic porywającego, ale widoki na bosfor i most nad nim przerzucony po prostu prześliczne.
Następnie poszedłem zbadać uliczkę niedaleko AVMu (budynku, w którym jest do wyboru kilkanaście barów, w których można coś zjeść za rozsądne pieniądze). To co tam odkryłem przekroczyło wszelkie moje wyobrażenia. Najpierw odkryłem, że na terenie kampusu jest jezioro. Co więcej wzdłuż jednego jego brzegu rozlokowanych jest kilkanaście akademików (ale to są takie małe akademiki na max 60 osób, żeby nie było że tam jakieś blokowisko powstało ;)) - tylko pozazdrościć widoków z okna. No i możliwość zrobienia sobie przerwy w nauce na kąpiel w jeziorku - normalnie raj na ziemi.
No ale to jeszcze nie koniec. Idąc dalej tą uliczką dotarłem do basenu o wymiarach olimpijskich! Już miałem zamiar wrócić do akademika po kąpielówki i wreszcie popływać w normalnej (czytaj: nie słonej) wodzie, ale niestety było zamknięte z powodu święta :( Tuż obok basenu znajduje się ogrodzony drutem kolczastym teren, a tabliczka przy bramie informuje, że to centrum komunikacji satelitarnej i czegoś tam jeszcze (chyba sensorów). Niby nic ekscytującego - no może poza ogromną anteną (na zdjęciu) na sąsiednim wzgórzu ;] Przyznam szczerze, że jak już otrząsnąłem się z szoku to zrobiło mi się troszkę smutno i 'zazdrosno'. Oni mają na kampusie antenę o średnicy jakichś 10 metrów, a nam przed laboratoriami z elementów elektronicznych na pierwszym roku prowadzący mówił, żebyśmy uważali, żeby nie spalić tyrystorów, bo są wykonane w Związku Radzieckim i nie będą mieli możliwości uzupełnienia braków... O naszym laboratorium mikroprocesorowym to ja już nawet nie wspomnę...
No ale cóż - patrząc po budynkach kampusu pozwolę sobie zaryzykować stwierdzenie, że zapewne ITU ma większy budżet niż wszystkie krakowskie uczelnie razem wzięte.... Nic więc dziwnego, że przepaść w bazie dydaktycznej jest taka ogromna...
niedziela, 19 sierpnia 2012
Tańczący derwisze
Zaczął się dzisiaj Ramadan Bajram i wszystko praktycznie jest pozamykane. Żeby nie siedzieć cały dzień w czterech ścnaianach, postanowiłem wybrać się po południu na spacer na Taksim w nadziei, że jednak nie wszystko ;) W końcu Taksim nigdy nie śpi... No i oczywiście się nie zawiodłem - święto świętem, ale turystów ktoś skubać przecież musi ^^
Po zjedzeniu obiadu w postaci kebabu (a jakże by inaczej!) uznałem, że zejdę w stronę Mostu Galata, bo są tam dwa bardzo ładne meczety, którym chciałem zrobić zdjęcia. Po drodze w oczy rzuciła mi się kartka z ogłoszeniem o pokazie tańczących derwiszy. Od dawna planowałem się na takowy pokaz wybrać, a jako że i tak nie miałem co robić, a do początku została zaledwie godzina to nie namyślałem się długo i kupiłem bilet. Nie wiadomo kiedy(i czy w ogóle) miałbym ku temu kolejną okazję, bo pokazy odbywają się tylko raz dziennie, a ilość miejsc jest ograniczona do około 50-60 na oko.
Pokaz semy odbywa się w okrągłej sali (właściwie sala jako taka okrągła nie jest, ale na środku jest wydzielony okrągły 'dancefloor' otoczony za wszystkich stron miejscami dla widzów) klasztornego budynku zwanej tekke (na zdjęciu) i trwa niespełna godzinę. Zaczyna się od smętnej przyśpiewki przy akompaniamencie granej na tradycyjnych instrumentach muzyki. Potem powoli wchodzą derwisze, następuje cały ceremoniał z ukłonami, klękaniem, chodzeniem w kółko, etc. Niezbyt to ciekawa część (poza muzyką), ale nie wolno zapominać, że jest to modlitwa przez taniec i każdy ruch/gest/słowo ma znaczenie. Następnie muzyka przyspiesza, a tancerze zaczynają swój słynny taniec. Podobno potrafią oni robić nawet do 62 obrotów na minutę, a długie szaty bardzo fajnie się układają podczas wirowania. Co kilka minut następuje przerwa, kiedy to derwisze zatrzymują się, robią znowu kilka ukłonów, spacerują, po czym ruszają znowu w ruch wirowy. Niestety za późno mnie zaciekawiło czy zawsze obracają się w tą samą stronę więc nie mogę wam tego powiedzieć na 100% (gdy o tym pomyślałem trwało już ostatnie 'wirowanie' więc nie miałem z czym porównać), ale wydaje mi się, że tak.
Na szczęście podczas pokazu można było robić zdjęcia. Na nieszczęście (było dość podłe oświetlenie) tylko bez lampy błyskowej. No ale coś udało mi się wybrać, żeby wrzucić na bloga więc ostatecznie nie było tak źle (aczkolwiek troszkę czasu mi zajęło znalezienie odpowiednich ustawień)... ;) Udało mi się także nakręcić krótki filmik (na nielegalu, bo filmowanie też było zabronione ;]), ale waży on prawie 250 MB więc nawet nie usiłowałem go tutaj wrzucać ;)
Aha - i na koniec jeszcze mała statatystyka: dzisiaj mój blog odnotował wizytę numer 1000 :) W związku z tym, chciałbym z tego miejsca podziękować wszystkim za zainteresowanie moimi wypocinami i zachęcić do dalszego śledzenia mojego wirtualnego pamiętniczka.
Dziękuję!
I zachęcam... ;)
Kryty Bazar i Bazar Egipski
Podobno nie ma pod słońcem lepszego miejsca na zakupy niż Stambuł. W końcu to tu powstało pierwsze na świecie centrum handlowe (Kryty Bazar, XV w.), które do dzisiaj pełni bardzo ważną rolę. Poza tym Bazar Egipski (zwany też Korzennym), bazar bukinistów, mały ale uroczy bazarek niedaleko Błękitnego Meczetu (którego nazwy nie pamiętam), Istiklal Caddesi (i jej przedłużenie, gdzie królują sklepy z muzyką i instrumentami) na Taksimie, no i wspomniane już w poprzednich postach nowe 'nabytki' Stambułu Kanyon, Cehavir, Istinye Park - istny raj dla zakupoholików ;)
Dzisiaj wreszcie za trzecim podejściem (do trzech razy sztuka w końcu ^^) udało mi się zagłębić w najsłynniejsze handlowe zaułki świata :) Swój spacer zacząłem od wspomnianej uliczki instrumentów muzycznych (gdzie znalazłem sporo ciekawszych rzeczy niż rzeczone muzykalia), skąd niespiesznie zszedłem na Most Galata.
Bazar Egipski położony jest zaraz za mostem przy Nowym Meczecie, który miał z założenia utrzymywać (takie sacrum-profanum ^^). Bazar ten od zawsze był stambulskim centrum handlu przyprawami, stąd obie jego nazwy Korzenny (chyba nie wymaga tłumaczenia :D) i Egipski (bo budynek powstał podobno z podatków nałożonych na importowane z Egiptu dobra, czyli głównie przyprawy). W sumie pozostał nim do dzisiaj, chociaż teraz oferta wzbogaciła się o najlepszy bodaj w Stambule wybór słodyczy, a ostatnio także o towary wszelakie... Nadal jednak prym wiodą tutaj stoiska z przyprawami, herbatą, suszonymi owocami, które często rozszerzane są o wspomniane słodycze (przykład takiego stoiska na załączonym obrazku ;)). Gdy przekracza się próg bazaru, ma się wrażenie jakby się przekraczało wrota do innego świata. W nozdrza od razu uderza woń zmieszanych chyba wszystkich zapachów świata, która wręcz oszałamia i dopiero po kilku głębszych oddechach, gdy receptory przyzwyczają się do zapachu można ruszyć dalej ;) Same stoiska przywodzą mi na myśl sklep z farbkami, ponieważ składają się z pojemników wypełnionych proszkami we wszystkich kolorach tęczy :D Chociaż mam wrażenie, że w sklepach z farbkami wybór kolorów jest mniejszy :D Równie bajkowo wyglądają wmieszane co jakiś czas stoiska ze wspaniałą ceramiką (gdzie króluje błękit ceramiki z Izniku), ręcznie (a często niestety także po prostu chińsko) wykonane pamiątki i gdzieniegdzie kolorowe tradycyjne stroje i kilimy. Jednym słowem: wow!
Niespełna kilkanaście minut spacerkiem (wliczając w to błądzenie :D) od Bazaru Egipskiego znajduje się Kryty Bazar. A to już w ogóle jest królestwo zakupów - na powierzchni ponad 30 hektarów, znajduje się prawie 4000 sklepów, a zatrudnienie znajduje tam ponoć 22000 ludzi (więcej niż niejedno polskie miasto powiatowe ma mieszkańców ^^). W sklepach tych można kupić chyba wszystko, co kiedykolwiek pojawiło się na powierzchni ziemi. Jakby się uparł to pewnie gdzieś na zapleczu kupiłoby się tam nawet i jakiegoś niewolnika :D Dla ułatwienia orientacji Bazar podzielony został na sektory tematyczne, w których zgrupowane są głównie sklepy z konkretnej dziedziny. Największą powierzchnię zajmują chyba sklepy ze złotem i srebrem, chociaż niewiele mniej jest sklepów ze wszelakimi pamiątkami i tekstyliami. Dość znaczące są także obszary okupowane przez sprzedawców dywanów czy skóry, a obrazu dopełniają sklepy z antykami. Te ostatnie ulokowane są najczęściej w najstarszej, a zarazem centralnej części Bazaru (budynek ten zwieńczony jest imponującym sklepieniem z cegły; ogólnie architektura bazaru jest bardzo ciekawa). Tak czy inaczej bez mapy ani rusz (takową można dostać chociażby w jednym z kilku posterunków policji), bo zagłębiając się w uliczki ciężko jest przewidzieć gdzie się wyjdzie ;)
Ogólnie to podczas zakupów na bazarach trzeba bardzo uważać. Ceny są mocno zawyżone, bo sprzedawcy z góry zakładają, że klient będzie się targował, a na Krytym Bazarze (który nota bene żyje w 99% procentach z naiwności turystów, w przeciwieństwie do Bazaru Korzennego, gdzie zakupy robią często także miejscowi) są dodatkowo podwojone albo podane w takiej samej cenie niby takiej samej tylko ze znaczkiem dolara a nie liry (a często i jedno i drugie ^^). Ja dzisiaj niczego nie planowałem kupić, a jedynie chciałem zrobić troszkę zdjęć i rekonesans, żeby kupując pod koniec mojego pobytu tutaj (który potrwa już zaledwie 2 tygodnie :( ) nie biegać jak oparzony tylko wiedzieć gdzie czego szukać :) Mimo to oglądając ręcznie wykonane plansze do tryktraka potrafiłem zbić cenę (nie targując się wcale, a jedynie powtarzając sprzedawcy grzecznie, że dzisiaj po prostu niczego nie zamierzam kupić) z 200 dolarów do 70 lir :D Gdybym faktycznie chciał ją kupić, to po takiej obniżce miałbym pewnie banana na ryju przez resztę dnia (albo do stoiska 50 metrów dalej, gdzie niemal identyczna plansza miała cenę wywoławczą... 70 lir, która po targach pewnie zeszłaby do około 40 ;]) nieświadomy faktu, że i tak przepłaciłem :D Ładny muszą mieć narzut na frajerach, którzy kupują wszystko jak popadnie... Warto zatem twardo negocjować i nie wolno dać się zmanipulować wspaniałymi 'specjalnymi cenami' - lepiej zrobić najpierw rekonesans, a potem wrócić do miejsca, które uważamy za najkorzystniejsze i tam dokonać zakupu (ja sobie takowe zaznaczyłem na planie bazaru albo brałem wizytówki).
Nie ma za to powodu do obaw, że się z jakimś sprzedawcą nie będziemy w stanie porozumieć. W miejscach tłumnie odwiedzanych przez turystów sprzedawcy są prawdziwymi poliglotami - język angielski w biznesie mają opanowany do perfekcji, a często znają też inne języki (jeden ze sprzedawców na Bazarze Egipskim, po mojej odpowiedzi na standardowe 'where are you from?' powiedział nawet 'dzień dobry' i zaczął mi po polsku wymieniać swój asortyment :D). Zdecydowanie ciężej jest się od takiego sprzedawcy uwolnić jak już zacznie gadać :D
Ale się rozpisałem... Starczy na dzisiaj chyba tego przynudzania... ^^
czwartek, 16 sierpnia 2012
Ramadan Bajram
Pojutrze kończy się ramadan. Na zakończenie jest zawsze wielkie 3-dniowe święto, Bajram, kiedy to poszczący ludzie (i Turcy :D) świętują oczyszczenie duszy z grzechu, jakie miało miejsce podczas świętego postu.
W związku z tym mam dwa dni wolnego, a zatem długi weekend. Planowaliśmy wykorzystać go na wycieczkę do Kapadocji na południu Turcji, ale troszkę za późno się za to zabraliśmy. Cała Turcja świętuje - rozkłady są niedzielne, a w dodatku bardzo dużo osób się przemieszcza, korzystając z długiego weekendu. W związku z tym nie udało nam się upolować żadnej wycieczki busem, ale chłopaki z Brazylii usiłują wypożyczyć auto, więc może coś jeszcze z tego będzie ;) A jeśli nie to coś się wymyśli w okolicach Stambułu i też tragedii nie będzie... Chociaż osobiście wolałbym Kapadocję, bo podobno jest "niesamowicie niesamowita" :D
Co więcej z okazji Bajramu (w to święto ludzie zwykli obdarowywać się w Turcji słodkościami) każdy pracownik w mojej firmie otrzymał śliczne pudełeczko z kokardką i ze słodką zawartością (na zdjęciu). Czekoladki wyglądają przepysznie (chyba są ręcznie robione) i strasznie mnie kusi, żeby ich spróbować, ale postanowiłem sobie, że skoro są na Bajram to na Bajram i przed Bajramem ich nie tknę ;) I basta! Twardym trza być a nie 'miętkim'... :D
wtorek, 14 sierpnia 2012
Dezinformacja totalna
Tę notkę poświęcę tureckiej biurokracji. O ile jestem do biurokracji jako takiej przyzwyczajony (w końcu żyję w Polsce ^^), to uwierzcie mi w Polsce nie jest jeszcze tak źle, bo przynajmniej w internecie jest masa informacji na temat formalności, które trzeba dopełnić. Tutaj coś takiego jak powszechny dostęp do informacji nie istnieje. Żeby się czegoś dowiedzieć to trzeba się osobiście pofatygować albo zadzwonić i oczywiście znać język turecki...
Wspominam o tym wszystkim w kontekście mojej wizy. Byłem o tyle głupi, że uwierzyłem stronie tureckiej ambasady w Polsce i zamiast, jak większość praktykantów, kupić na lotnisku wizę turystyczną, to zachciało mi się być uczciwym i wykupiłem wizę dla stażystów w ambasadzie. W związku z tym wbili mi do paszportu pieczątkę (i powtórzyli to samo werbalnie w tureckiej ambasadzie), że najpóźniej miesiąc po przyjeździe muszę się zgłosić na policję i zgłosić swój pobyt. No i to był błąd - nigdy przenigdy nie wykupujcie wizy innej niż turystyczna jeśli przyjeżdżacie do Turcji na mniej niż 90 dni!
Zaczęło się od tego, że w pierwszym tygodniu mojego pobytu udałem się z moim mentorem na policję (jak było napisane na pieczątce). Tam odesłano nas na policję turystyczną, gdzie się nie udałem, bo uznałem, że szkoda mojego czasu. Jednak po niecałym miesiącu gdzieś tam wyczytałem, że mogą być problemy przy wyjeździe z Turcji więc postanowiłem jednak wystąpić o pozwolenie na pobyt. W międzyczasie dowiedziałem się, że nie wystarczy tam pójść - trzeba wcześniej się elektronicznie zapisać do kolejki. Strona, na którą trafiłem mnie po prostu przeraziła. Nie dość, że wygląda jak sprzed 15 lat to jeszcze jest praktycznie cała po turecku (a przypominam, że jest to strona gdzie rejestrujesz swój pobyt w Stambule, a więc przeznaczona w większości dla obcokrajowców...). A strona ta (rządowa!) wygląda tak: have fun!
Jakimś cudem udało mi się znaleźć formularz rejestracji na spotkanie, który był już po angielsku i zarejestrowałem się na 15 sierpnia, czyli na środę. W wymaganych dokumentach były 4 zdjęcia (nie mam pojęcia po co...), jakieś tam ksera z paszportu i dokument (na firmowym papierze) z firmy, w której się pracuje. W międzyczasie dowiedziałem się, że znajomi z innych krajów już tam byli i ich to kosztowało około 200 lir i dwa poranki w urzędzie, co nie do końca mnie ucieszyło, ale jak mus to mus...
Na szczęście mój szef miał wątpliwości czy papierek ma być z firmy czy IAESTE... No i zadzwonił dzisiaj do biura IAESTE na ITU. Tam mu powiedzieli, że jeśli ktoś jest w Turcji krócej niż 90 dni to żadnej rejestracji nie musi przechodzić, bo oni swoich stażystów zgłosili do odpowiedniego organu. To była już chyba czwarta wersja wymagań dotyczących wizy, ciekawe co usłyszę na lotnisku... ;] Mam nadzieję, że nie piątą i nie przyjdzie mi płacić jakiejś kary ;)
Tak więc, podsumowując, dostęp do informacji jest tutaj po prostu fatalny i wszystkie informacje są utajnione przed szarym człowieczkiem, jakby co najmniej dotyczyły bezpieczeństwa energetycznego kraju... ;] Przestrzegam zatem jeszcze raz - kupcie zwykła wizę turystyczną w razie pobytu na praktykach w Turcji (a jeśli zostajecie na dłużej niż 90 dni zafundujce sobie w międzyczasie wycieczkę do jakiejś Bułgarii i odświeżenie tym samym wizy)! Unikniecie dzięki temu masy formalności i kosztów.
No i na koniec cytat z basha, na który dzisiaj wpadłem w pracy, a który idealnie pasuje do tematu:
* rozmowa na temat dobrych RPG'ówA na zdjęciu znaczek, który spotkałem wczoraj między Topkapi a Muzeum Archeologicznym ;)Jeśli chcecie prawdziwego RPG z długimi dialogami, nieliniową fabułą, wieloma questami, trudnymi misjami i znaczącym wpływem losowości na grę, to idźcie coś załatwić w urzędzie.
niedziela, 12 sierpnia 2012
Topkapi i Muzeum Archeologiczne
Dzisiaj postanowiłem zwiedzić dwie wiodące atrakcje Stambułu: Pałac Topkapi i Muzeum Archeologiczne. Oba obiekty są dość duże i czasochłonne, ale znajdują się dosłownie 5 minut spacerkiem od siebie więc bez problemu (jeśli tylko się ma chęci :D) można je 'odhaczyć' jednego dnia :)
Ja osobiście postanowiłem zacząć od pierwszej z dwoch sułtańskich rezydencji, czyli Pałacu Topkapi, ponieważ podobno ilość wejściówek jest ograniczona. Już na samym wejściu Turcy próbują znaleźć frajera wśród zachodnich turystów i obok kolejki do kasy biletowej stoi wielki znak mówiący mniej więcej 'nie chcesz tracić czasu w kolejce? wynajmij przewodnika'. Na pierwszy rzut oka faktycznie można się nabrać, bo kolejka wydaje się długa, ale obsługa idzie bardzo sprawnie, ponieważ w kasie można kupić tylko jeden rodzaj biletu (nie ma żadnych ulg - wszyscy płacą po 25 lir za wejście + dodatkowo można wejść do haremu za lir 15, ale do haremu bilet kupuje się w innym miejscu) i w kasie pada tylko pytanie 'ile?'.
Jeśli chodzi o ogólne wrażenie to Dolmabahce zrobił na mnie większe, choć nie do końca jestem w stanie dlaczego, bo oba budynki (a raczej zespoły pałacowe) to istne architektoniczne perełki ;) Na pewno wygrywa z Topkapi organizacyjnie - po Dolmabahce (poza ogrodami) wszyscy poruszają się w grupach z przewodnikiem, w Topkapi panuje wolna amerykanka. Dodatkowo w Dolmabahce są strzałki mówiace co gdzie możemy znaleźć, a zwiedzanie Topkapi to jak błądzenie we mgle. Jeśli chodzi o plusy to według mnie harem w Topkapi jest bardziej imponujący niż jego odpowiednik w późniejszej rezydencji. Wrażenie też robi kolekcja zgromadzona w sułtańskim skarbcu. Z ciekawostek, intrygujący był budynek sułtańskiej biblioteki, w którym... nie było ani jednej książki ^^ Poza tym niemalże wszędzie możliwe jest fotografowanie we wnętrzach, co w Dolmabahce było zabronione. Niestety pogoda nie dopisała (lało dzisiaj prawie cały dzień, z czego większość to było bardziej oberwanie chmury niż deszcz) więc nie udało mi się zrobić zbyt wielu dobrych zdjęć w ogrodach, a i we wnętrzach światło nie rozpieszczało, no ale zawsze coś tam można wybrać ;) Podsumowując, warto tam zajrzeć jeśli ma się nadmiar gotówki, bo wizyta w Topkapi tania nie jest (25 za wejście + 15 za harem + 30 za audioprzewodnik, na który ja się nie zdecydowałem, bo uznałem, że nie warto /podobny na całodniową wycieczkę po Bosforze kosztował 5 lir, a tutaj za opis kilku salek śpiewają sobie 6 razy tyle/) :P
Sporo taniej (chociaż też nie tanio; ogólnie muzea są tu nieprzyzwoicie drogie) wychodzi wizyta w pobliskim Muzeum Archeologicznym i tam zdecydowanie warto już się w audioprzewodnik zaopatrzyć. Zbiory muzeum są naprawdę imponujące i dotyczą czasów począwszy od starożytnego Egiptu, a kończąc na epoce osmańskiej. Właśnie w czasach osmańskich w Stambule znalazła się większość eksponatów - Turcja była wówczas ogromnym państwem i z najdalszych krańców imperium zwożono do stolicy co ciekawsze znaleziska. Tak więc znajdziemy tam skarby z Egiptu, Mezopotamii, Grecji, Rzymu i wszystkich państewek wchłoniętych przez imperium osmańskie. Kolekcja (stare naczynia, rzeźby, fragmenty budynków, sarkofagi, przedmioty użytkowe i co tam sobie jeszcze wymarzycie) robi oszałamiające wrażenie i można spędzić na jej oglądaniu długie godziny. Co więcej, w muzeum można robić zdjęcia (z tym, że bez flesza)! Niestety bez porządnego sprzętu się tym przywilejem nie nacieszycie, ponieważ światło jest nastrojowe, ale mało 'fotograficzne' i bardzo ciężko jest zrobić dobre zdjęcie. Ale zawsze warto próbować i możecie ustrzelić coś równie interesującego jak ja (na załączonym obrazku :P; ach ta moja skromność ^^).
Podsumowując, jeśli ktoś ma dobrą kondycję to polecam połączenie tych dwóch atrakcji, a jeśli wstaniecie odpowiednio wcześnie rano (mi się nie udało :D) to za jednym zamachem możecie jeszcze zobaczyć Hagia Sophia (nie więcej niż 5 minut spacerkiem z Topkapi) i/lub Błękitny Meczet (dodatkowe 2-3 minuty). Zaopatrzcie się jednak w wygodne buty i zapas energii, bo jest to dosyć wyczerpująca forma spędzenia dnia (nie przesadzając po samym Muzeum Archeologicznym zrobiłem co najmniej 5 km, a w Topkapi na pewno nie mniej).
Wyspy Książęce
Dzisiaj znowu nie udało mi się pójść na bazary ;] Tym razem powód był taki, że kolega zarzucił propozycją wycieczki na Wyspy Książęce.
Wyspy Książęce to archipelag około 10 wysepek na Morzu Marmara, malutkich wysepek, z których część jest w ogóle niezamieszkana. Jako że wyspy są jednym z ulubionych weekendowych miejsc stambulczyków, kursują na nie regularnie promy, za które płaci się normalnie kartą miejską (nawiasem mówiąc to strasznie zabawne bo 1,5-godzinny rejs na Wyspy Książęce kosztuje 3 liry, a 3-minutowy przejazd funikularem z Taksimu na Kabatas 1,75 liry ^^).
Wysepki są o tyle ciekawe, że jest na nim zakaz używania pojazdów mechanicznych (jedyne samochody jakie tam można spotkać to policyjne), a więc królują tam dorożki i rowery. Bardzo fajny pomysł, gdyby tych dorożek była sensowna ilość, a tak wszystkie ulice na wyspie pokryte były dość hojnie nie powiem czym ;) Wylądowaliśmy na największej z wysp (Büyükada) i postanowiliśmy wpisać się w tendencję i wypożyczyliśmy sobie rowery na cały dzień. Żeby najlepiej Wam uzmysłowić ogrom tej wyspy, powiem, że jakby się uparł to by ją objechał dookoła rowerem w 1,5-2 godziny :D No ale nam się nie spieszyło więc powolutku, bez niepotrzebnej napinki przemieszczaliśmy się jedyną bodaj drogą na tej wyspie :)
Na samym środku wyspy znajduje się prawosławny kościółek św. Jerzego, do którego prowadzi dość strome podejście (ale bez przesady ^^), ale za to widoki ze szczytu wzgórza są bardzo ładne. Z ciekawostek - podejście to zakrzywia czasoprzestrzeń :D Na samym dole do wejścia zachęca tabliczka '300m', po czym przy pierwszym źródełku (na trasie są dwa źródła wody pitnej) nagle dowiadujesz się, że zostało jeszcze metrów... 500 ^^ No ale tak czy inaczej daleko to nie jest, ciężko też nie, więc zdecydowanie warto się przespacerować.
Kontynuując nasz objazd wysepki wypatrywaliśmy jakiejś plaży, żeby troszkę schłodzić się po jakże wyczerpującej wspinaczce ;) Niestety brzegi wysepki są dość skaliste i nie udało nam się znaleźć żadnej ciekawej dzikiej plaży. Wszystkie co ciekawsze fragmenty nabrzeża są ogrodzone i za sam wstęp trzeba zapłacić 15-20 lir od osoby (zdzierstwo w biały dzień...). Na szczęście nas było 7 osób więc w jednym z takich 'kurortów' udało nam się zbić cenę do 10 lir. Niestety miejsce to nie było warte i tej ceny. Wprawdzie woda była czysta i przyjemnie chłodna, a plaża bardziej piaszczysta niż kamienista, ale dno morza było usiane kamieniami i każde postawienie stopy było jak tortura... Co ciekawe w ośrodku tym panował dziwny zwyczaj - otóż na plaży były wydzielone odrębne strefy dla kobiet i dla mężczyzn ^^ Troszkę to dziwne, no ale w ostateczności można by to było jeszcze zrozumieć gdyby nie fakt, że wszystkie te strefy korzystały ze wspólnego kąpieliska :D No cóż - kolejny przykład tureckiej logiki... ;)
W drodze powrotnej dane nam było doświadczyć wspaniałego zachodu słońca (na zdjęciu widok ze statku, gdy opuszczaliśmy Wyspy Książęce, w tle zarys Stambułu) i nocnego widoku na stambulskie stare miasto - krajobraz jak z baśni tysiąca i jednej nocy :)
czwartek, 9 sierpnia 2012
Istanbul Cevahir
Dzisiaj wróciłem do zwiedzania współczesnej architektury stambulskiej.
Istanbul Cevahir to największe centrum handlowe w Europie, a na całym świecie jest zaledwie 5 większych. Centrum ma 6 pięter ze sklepami, plus kilka poziomów podziemnych parkingów. No ale szczerze mówiąc poza wielkością nie różni się zbytnio od innych budynków z takim przeznaczeniem, nawet tych polskich. Kolumny, błyszcząca podłoga (według mnie troszkę kiczowaty wystrój), ruchome schody, sklepy, 'kącik' (zajmujący półtorej kondygnacji :D) gastronomiczny i trochę mało ambitnej rozrywki typu kino czy salon gier - absolutnie nic powalającego.
Jedyne co robi wrażenie to środek budynku, gdzie znajduje się przekrój przez wszystkie 6 poziomów. Patrząc z samej góry w dół można się nabawić lęku wysokości - aż się nogi pod człowiekiem uginają :D Z kolei patrząc z samego dołu w górę wzrok przykuwa przede wszystkim zamontowany w dachu zegar (na zdjęciu), podobno jeden z większych na świecie (i w sumie jestem skłonny w to uwierzyć, bo mimo odległości dobrych kilkudziesięciu metrów ledwie byłem w stanie zmieścić go w kadrze aby zrobić zdjęcie :D).
Podsumowując, na pewno warto tam zajrzeć z czystej ciekawości, żeby zobaczyć jak wygląda największe centrum handlowe Europy, ale pod względem architektonicznym budynek zdecydowanie przegrywa z Kanyonem, a pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że także z Istinye Park.
Komunikacja miejska w Stambule
Wczoraj wieczorem mieliśmy cotygodniowe spotkanie praktykantów IAESTE, tym razem w burżujskim Ortaköy w pobliżu Besiktasu. Podróż minibusem z kampusu ITU (ok. 10 km) zajęła nam około godziny, co skłoniło mnie do napisania notki o tym jak wygląda transport publiczny w Stambule.
Stambuł to naprawdę duże miasto (ok. 16 mln mieszkańców, 5. miejsce pod względem ludności na świecie), wydawać więc by się mogło, że bez porządnej komunikacji miejskiej nie ma racji bytu. Okazuje się jednak, że nie do końca jest to prawda - komunikacja miejska jest tu fatalna. Istnieje wprawdzie kilka linii metra i innych pojazdów szynowych oraz linia nazywana metrobus (autobus, który na całej długości swojej trasy jedzie wydzielonym pasem) i ta część komunikacji przeważnie działa bardzo sprawnie. Wyjątkiem są tutaj tramwaje, które jeżdżą wolniej niż winda w Istanbul Sapphire (17,8 km/h) :D. Nawiasem mówiąc nie bardzo rozumiem tutejszy system tramwajów. W całym Stambule jest 5 (słownie: PIĘĆ!) linii tramwajowych, w tym jedna typowo turystyczna łącząca Taksim z Tunelem (na zdjęciu) i jeżdżąca wolniej niż otaczający ją ze wszystkich stron piesi (mimo to polecam - fajnie się przejechać takim starym, zabytkowym tramwajem). Są one zatłoczone, wolne i w bardzo niewielkim stopniu poprawiają możliwości komunikacyjne miasta. Jednak jeden wielki dramat zaczyna się dopiero tam gdzie nie dociera 'kolej' i trzeba użyć jakiegoś autobusu. Autobusy miejskie, minibusy i tzw. dolmusy stoją w wielokilometrowych korkach, są zatłoczone, a ich kierowcy to wariaci ze skłonnościami samobójczymi. Przyczyny tych korków upatruję w dwóch rzeczach: po pierwsze kierowcy jeżdżą niezgodnie z przepisami blokując ruch; po drugie Stambuł położony jest na dwóch brzegach Bosforu, które spięte są zaledwie dwoma mostami. Drugiemu czynnikowi usiłują przeciwdziałać dość sprawnie funkcjonujące promy, na pewno pomoże także budowany pod Bosforem tunel dla metra.
Za przejazd komunikacją miejską (za wyjątkiem minibusów i dolmusów, gdzie płaci się gotówką u kierowcy przy wsiadaniu) można płacić na kilka sposobów - z użyciem jednorazowych żetonów, biletów miesięcznych (które posiadają limit ilości przejazdów!) lub ładowanych w automatach (które w przeważnej większości są wyłącznie w języku tureckim) zbliżeniowych kart miejskich i starszych ich odpowiedników akbili (coś przypominającego breloczek). Zunifikowany model płatności jest dużym plusem stambulskiej komunikacji - jedną kartą możesz opłacić metro, tramwaj (w tym także ten zabytkowy na Taksimie!), autobus, funikular czy prom. Jednak koszt przemieszczania się po mieście jest dość wysoki. Załóżmy, że chcemy przemieścić się z kampusu ITU do Sultanahmet, żeby zobaczyć Hagia Sophia. Aby tam dotrzeć najpierw musimy użyć metra, potem funikularu, a na koniec tramwaju i po niespełna godzinie jesteśmy na miejscu. W Krakowie kupiłbym godzinny bilet i za przejazd zapłacił 2 złote (~1 lirę), tutaj muszę trzykrotnie przejść przez bramki za każdym razem płacąc co najmniej 1 lirę. W dodatku cennik jest dla mnie mocno niejasny, ponieważ nawet przechodząc przez bramki tej samej linii metra na różnych stacjach możemy zapłacić różną cenę.
A żeby było jeszcze weselej, coś takiego jak rozkład jazdy (nie licząc promów) tutaj nie istnieje - nie możesz sobie w żaden sposób zaplanować przejazdu, po prostu idziesz na przystanek i modlisz się, żeby coś przyjechało jak najszybciej ;) O ile przy często kursujących metrze i funikularach to nie stanowi problemu, o tyle korzystanie z innych form transportu jest mocno uciążliwe. A co gorsza nie ma żadnej alternatywy - prowadzenie samochodu w Stambule to jak stąpanie po polu minowym, a duże różnice wysokości skutecznie zniechęcają do jazdy rowerem. Dla mnie to nie jest większy problem, ponieważ do pracy chodzę piechotą, a transportu miejskiego używam głównie, żeby dostać się na jakieś spotkanie albo dojechać do zabytków, ale współczuję tym biednym stambulczykom, którzy muszą codziennie przedzierać się przez miasto do szkoły czy pracy...
wtorek, 7 sierpnia 2012
Kanyon
Jako, że pracę kończę późno i nie mam możliwości odwiedzenia po niej żadnego ze sztandarowych zabytków Stambułu postanowiłem nieco inaczej spożytkować ten czas. Mianowicie, oprócz zabytków mających setki, a nawet tysiące lat, w Stambule znajduje się wiele perełek współczesnej architektury użytkowej, które to budynki można odwiedzać do późnych godzin wieczornych. W związku z tym, zamiast siedzieć w akademiku, postanowiłem zajrzeć do bardziej znaczących, zwłaszcza, że znajdują się one o rzut beretem od kampusu ITU.
Swoje tournee rozpocząłem jeszcze w poprzednim tygodniu odwiedzając Istanbul Sapphire. Mój dzisiejszy wybór padł na znajdujące się zaledwie jedną stację metra dalej centrum handlowe Kanyon. Mój przewodnik nazywa to miejsce 'chyba najbardziej odjazdowym z europejskich centrów handlowych' i trudno się z tym nie zgodzić. Jedynie do słówka 'chyba' miałbym małe zastrzeżenie ;)
Całość budowli sprawia oszałamiające wrażenie - wchodząc od stacji metra wydaje Ci się jakbyś przeniósł się w czasie o kilka stuleci do przodu. Często właśnie tak przedstawiane są stacje kosmiczne w amerykańskich filmach - brakuje tylko latających pojazdów i zielonych stworków :D Nazwa jest nieprzypadkowa - idzie się stworzonym ludzką ręką kanionem, utworzonym przez dwa budynki mieszczące setki różnych sklepów. Nad głową rozpościera się niebo, a dołem kanionu płynie 'rzeczka' urozmaicona niezliczoną ilością fontann. Nie brakuje także zieleni - ze ścian spływają kaskady roślinności, a na dnie kanionu dodatkowo zasadzone są liczne drzewa (tak, tak - zasadzone, a nie postawione w doniczkach ^^). Muszę przyznać, że całość jest perfekcyjnie połączona i naprawdę sprawia wrażenie futurystycznego kanionu.
No a żeby nie było, że pojechałem do centrum handlowego tylko po to, żeby zrobić zdjęcia to postanowiłem skusić się na mrożony jogurt z dodatkiem świeżych owoców i orzechów - pyszności, polecam ;)
poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Dolmabahce
Wczoraj planowałem odwiedzić słynne stambulskie bazary - Kryty i Egipski. Na szczęście coś mnie przed wyjściem tknęło, żeby sprawdzić godziny otwarcia, bo okazało się, że zgodnie z turecką 'logiką' bazary (tr. pazar) są w niedzielę (tr. Pazar) nieczynne ;] Gdybym tego nie sprawdził, to zmarnowałbym dobrych kilka godzin ;) A tak postanowiłem zmienić moje plany i odwiedzić Pałac Dolmabahce.
Dolmabahce to jedna z dwóch (i ostatnia) głównych rezydencji sułtańskich w Stambule. Siedziba sułtana została tu przeniesiona w XIX wieku ze znajdującego się po drugiej stronie Złotego Rogu Topkapi. Już kilkusetmetrowa nadbosforska fasada robi wrażenie, a jest to dopiero wstęp do tego co można spotkać w środku.
W 'skromniejszej' administracyjnej części pałacu powalają na kolana wspaniałe ścienne malowidła (nad którymi pracowało jednocześnie 3000 artystów z Turcji, Włoch i Francji), zdobienia ze złota, marmurowe (i chyba także z innych skał, ktorych nazw nie znam), kolumny, kryształowe (!) poręcze na schodach i przede wszystkim ogromny, kryształowy (ważący 4,5 tony) żyrandol w głównej sali reprezentacyjnej (swoją drogą trzeba być twardym, żeby przejść pod ponad czterema tonami zwisającymi z sufitu ^^). Dodatkowo wspaniałe wyposażenie z najszlachetniejszych materiałów, w tym cudowne świeczniki z kości słoniowej.
A jak wspomniałem to była ta 'skromniejsza' część pałacu. Prawdziwe luksusy znajdują się w części prywatnej, czyli w haremie. Harem był zarządzany przez matkę sułtana i podzielony na trzy części - apartamenty sułtana, sułtańskich kobiet (nie tylko żon, ale także córek i sióstr) i królowej-matki. Szczególnie piękne były sułtańskie hamamy i sala, w której sułtan wraz z najbliższymi łamał post podczas ramadanu.
Obrazu całości dopełniały niesamowite ogrody z widokiem na Bosfor i znajdujący się po drugiej jego stronie Sultanahmet, czyli stambulskie stare miasto. Naprawdę warte odwiedzenia, ale musicie sobie zarezerwować co najmniej 4 godziny, żeby spokojnie bez pośpiechu wszystko zobaczyć ;) Aha - i koniecznie zaopatrzcie się wcześniej (o ile macie taką możliwość) w kartę ISIC! Dlaczego? Cena zwiedzania (z przewodnikiem - samemu można chodzić wyłącznie po ogrodach) całości to 40 lir, z ISICiem tylko 5 ;) Tak więc karta ISIC zwraca się z nawiązką po zaledwie jednym wykorzystaniu w tym przypadku ;)
niedziela, 5 sierpnia 2012
Bosfor
Dzisiaj wybrałem się na rejs po Bosforze. Rejs zaczynał się przy samym Sultanahmecie, kończył w miasteczku/wiosce Anadolu Kavagi nad Morzem Czarnym, gdzie było jakieś 3 godziny na lunch i odpoczynek, po czym był powrót statkiem z powrotem do centrum Stambułu. Całość to około 6 godzin.
Muszę przyznać, że widoki z Bosforu na Stambuł są fantastyczne, a o zachodzie słońca to już w ogóle musi być rewelacja (planowałem początkowo powrót o zachodzie słońca, ale w tej wiosce nie było kompletnie nic ciekawego więc zdecydowałem się na powrót pierwszym dostępnym promem). Tylko wybór stacji końcowej pozostaje dla mnie zagadką - poza nadmorskimi knajpkami serwującymi pyszną rybę i ruinami zamku nie ma tam niczego więc 3 godziny postoju to aż za dużo... Sam zamek to też lekka porażka - dojście do niego to niemalże katorżnicza wspinaczka, a na szczycie okazuje się, że nie ma tam nic prócz sterty kamieni :D Jedyny pozytywny aspekt to widok na Morze Czarne (na zdjęciu).
Swoją drogą z tym Morzem Czarnym to też ładna ściema... Jak widzicie wcale nie jest czarne, pewnie Morze Czerwone też nie jest czerwone... Tylko Morze Białe na pewno jest białe, bo na Ruskich zawsze można liczyć ;)
Wracając do wycieczki - uświadomiła mi ona, że mam za małą kartę pamięci w aparacie, ponieważ moja obecna nie była w stanie pomieścić wszystkich ciekawych ujęć i pod koniec wycieczki musiałem usuwać co gorsze zdjęcia, żeby zrobić miejsce na kolejne ;D Zdecydowanie polecam (zwłaszcza z audioprzewodnikiem) - można na szybko zobaczyć wszystkie ważniejsze zabytki, plus dodatkowo zjeść smaczną rybkę i zrelaksować się... :)
A wieczorem nauczyłem się grać w dwie nowe gry - backgammona i go :D W sumie 'nauczyłem się' (zwłaszcza w stosunku do go) jest mocno na wyrost, powinienem raczej napisać 'poznałem zasady', no ale mniejsza o to ;) Kolejny obowiązkowy element wizyty w Turcji (przegrać z Turkiem w backgammona :D) mogę odhaczyć ;) Tak naprawdę to dałem mu fory, żeby się nie załamał i jeszcze kiedyś ze mną zagrał, ale cicho-sza! ;)
piątek, 3 sierpnia 2012
Istanbul Sapphire
Miałem dzisiaj po pracy oddać się zwierzęcemu instynktowi zakupów, ale postanowiłem lekko zmodyfikować moje plany i udać się do Istanbul Sapphire.
Istanbul Sapphire znajduje się w Levent, czyli zaledwie dwie stacje metra od kampusu ITU i jest to najwyższy budynek w Stambule (do momentu ukończenia Diamond of Istanbul na Maslaku - grunt to oryginalna nazwa swoją drogą :D), a w sumie to nawet w całej Turcji. Ma on prawie 270 metrów wysokości (co plasuje go na 5. miejscu w Europie), ale sama bryła budowli nie zachwyca (przypomina trochę przerośniętą skocznię narciarską). Zachwycają za to widoki roztaczające się z tarasu widokowego na najwyższym piętrze. W szczególności o zachodzie słońca (na zdjęciu), a właśnie na taką chwilę sprytnie zaplanowałem tam swoją wizytę ;) Z tarasu widać prawie cały Stambuł oraz prawie cały Bosfor aż po Morze Śródziemne i muszę przyznać, że jest to imponujący widok. Niestety (ku wielkiemu mojemu rozczarowaniu) ciężko jest się z tego tarasu dopatrzyć najbardziej rozpoznawalnych zabytków Stambułu (nawet przez obiektyw ze sporym zoomem), ponieważ Sultanahmet (gdzie większość tych zabytków jest ulokowana) nie dość, że jest dość daleko to jest także stosunkowo małym obszarem i ginie w ogromie miasta. Na szczęście nie ujmuje to niczego wspaniałej panoramie.
Dodatkową atrakcją, jakiej można zasmakować na najwyższym piętrze Istanbul Sapphire jest projekcja 4D, prezentująca największe zabytki Stambułu (chyba tak troszkę na pocieszenie dla zawiedzionych turystów, który liczyli, że zobaczą je z tarasu ^^). Jako że jestem świeżo po wypłacie to pozwoliłem sobie skorzystać z tej atrakcji i nie jestem zawiedziony. Projekcja jest przygotowana naprawdę perfekcyjnie, zwraca uwagę na najważniejsze elementy poszczególnych zabytków i świetnie oddaje ich klimat. Efekt dodatkowo potęgowany jest przez bardzo dobrze dobraną muzykę. Polecam!
czwartek, 2 sierpnia 2012
Praktyki
Dzisiaj dostałem swoją pierwszą wypłatę w Turcji :) A jako, że coś trzeba będzie z tymi pieniążkami zrobić, to jutro po pracy odwiedzę Istinye Park (na zdjęciu), a na weekend zaplanowałem wizytę na najsłynniejszych stambulskich bazarach - Krytym i Egipskim ;) Mam nadzieję, że znajdę coś godnego uwagi...
Korzystając z okazji chciałbym podzielić się swoimi refleksjami na temat praktyk IAESTE w Turcji. Zadowolenie z praktyk zależy w dużej mierze od szczęścia - do mnie się ono bardzo szeroko uśmiechnęło, ale niektórzy nie mieli tyle szczęścia co ja (np. Sabina z Niemiec, która rzuciła swoją pracę po 3 dniach). Największy uśmiech losu to fakt, że mam do pracy zaledwie 15-20 minut spacerkiem - nie dość, że nie tracę czasu na dojazdy i unikam komunikacji miejskiej w godzinach szczytu, to w dodatku oszczędzam bardzo dużo pieniążków, bo przemieszczanie się po Stambule do najtańszych przyjemności nie należy. No i w przeciwieństwie do części osób, nie muszę pracować w soboty.
Ponadto w moim biurze bardzo dużo osób mówi po angielsku, co jest ewenementem w tureckich warunkach. Co więcej - moi współpracownicy są życzliwi, pomocni i nie ma godziny, żeby ktoś nie zapytał 'jak leci?' :) Jestem traktowany z szacunkiem, a nie jak piąte koło u wozu czy zło konieczne... Aż chce się przychodzić do pracy, kiedy panuje w niej taka miła atmosfera... :) W dodatku mój szef (o czym już chyba wspominałem) był także praktykantem IAESTE (w Brazylii) więc jest wyrozumiały i nie widzi problemu, by dać mi wolne w przypadku jakiegoś ciekawego wydarzenia ('bo te praktyki są nie tylko po to, żeby zdobyć doświadczenie zawodowe, ale także żeby poznać inne kultury' - że pozwolę sobie go zacytować ;)).
No i na koniec (rzecz wcale nie mniej ważna od wcześniejszych) - w mojej pracy coś robię i w dodatku to coś jest ciekawe ;) A z tym bywa naprawdę różnie, bo firmy zatrudniają nas w sumie w ciemno i nie zawsze wierzą w nasze umiejętności. W związku z tym czasami nie dają praktykantom zadań na miarę ich kwalifikacji albo praktykanci-pechowcy w ogóle nic nie mają do roboty i siedzą tylko w pracy, żeby czas się zgadzał. Na przykład jeden z kolegów (architekt), klei w pracy modele z tektury, inna koleżanka w pracy pojawia się sporadycznie... Troszkę strata czasu, ale tak trafili... Co ciekawe, zdarza się, że w firmie jest więcej praktykantów - oprócz nas 'międzynarodowców', w firmach często są także praktykanci z Turcji. A że w Turcji zwyczajowo praktykantom się nie płaci to zdarzają się i takie kuriozalne sytuacje, że w jednym biurze jest praktykant z innego kraju, który przez cały dzień nic nie robi i mu za to płacą oraz miejscowy praktykant, który wypruwa sobie żyły za darmo... Życie nie jest sprawiedliwe... ;)
środa, 1 sierpnia 2012
Idzie jesień... ;)
No i stało się - jednak i tutaj czasem pada... ;) Po ponad trzech tygodniach doczekałem się wreszcie deszczu w Stambule! (juuupi jeeej! ^^) Padało całe 10 czy 15 minut po czym po jakiejś godzinie było znowu ze 30 stopni :D Ale za to powietrze inne niż dotychczas - takie hmm... polskie :)
Na zdjęciu ołowiane chmury, które rano ujrzałem za oknem - niestety nie udało mi się uchwycić kropel deszczu, ponieważ śpieszyłem się do pracy i nie miałem czasu pobawić się ustawieniami...
Nawiasem mówiąc - jestem chyba jedyną osobą, która cieszy się z deszczu w wakacje ;]
wtorek, 31 lipca 2012
(Niedoszły) iftar
Mieliśmy dzisiaj wieczorem spotkać się na iftarze pod Błękitnym Meczetem (na zdjęciu), ale obszedłszy ów meczet dookoła nie zdołaliśmy znaleźć miejsca posiłku ^^ Nic nie szkodzi - przynajmniej udało mi się wejść do środka i zrobić kilka całkiem przyzwoitych zdjęć ;) Niestety w związku z powyższym nie mogę Wam opisać rzeczonego iftaru (na który i tak nie zasłużyłem, bo dzisiaj nie pościłem).
Na pocieszenie jednak, nawiązując do wczorajszej notki, przypomniało mi się co miałem napisać ;) Kolejną rzeczą, która drażni mnie w Turcji swoim irracjonalizmem jest powszechny brak koszy na śmieci. Można przejść dobre pół kilometra ulicą (i to wcale nie jakąś podrzędną, tylko główniejszą) i nie napotkać żadnego. W związku z tym wszędzie walają się śmieci i tylko sprawności służb porządkowych to miasto zawdzięcza fakt, że jeszcze nie utonęło w brudzie. No bo przecież dużo łatwiej i taniej jest zatrudnić 15 osób do sprzątania jakiejś ulicy (które to osoby uwijają się jak w ukropie i mają pełne ręce roboty) aniżeli postawić 10 śmietników i zatrudnić 2 osoby do ich regularnego opróżniania... ;] Nie wspominając już o mocno wątpliwych walorach estetycznych tego rozwiązania... Ot taka turecka logika ;)
Na koniec jeszcze ciekawostka - wpiszcie sobie w google'u frazę: "toruńskie pierniki tesco" (bez cudzysłowu) :D
poniedziałek, 30 lipca 2012
Tureckie "udogodnienia"
Dzisiejszą notkę poświęcę temu, jak Turcy potrafią 'ułatwić' sobie życie.
Zacznę od sposobu picia herbaty (nomen omen bardzo dobrej), która jest tutaj nieodzownym elementem dnia, a w szczególności posiłku. Herbatę podaje się tutaj tradycyjnie w szklaneczkach w kształcie tulipanów. Bardzo ładnie to wygląda, ale jest piekielnie niepraktyczne. Szkło bardzo szybko nagrzewa się od wrzątku i niemożliwością jest utrzymanie takiej szklanki w palcach dłużej niż sekundę. Skutecznie to odbiera (przynajmniej mi) chęć delektowania się smakiem naparu, ponieważ myśli się tylko o tym, żeby jak najszybciej pociągnąć łyka i odstawić parzące szkło na stół. Dużo lepiej według mnie do picia gorących napojów nadają się jednak naczynia z uchem... Nawiasem mówiąc, skąd Polacy wymyślili słowo 'herbata' pozostaje dla mnie ogromną zagadką... W każdym języku jest to jakaś wariacja na temat słowa 'tea' albo 'czaj', tylko u nas ktoś sobie wymyślił nazwać ów napój 'herbatą'... Nawet w suahili jest to 'chai'... ;]
Drugą rzeczą, która mnie dziwi jest to, że drzwi do toalet otwierają się do wewnątrz. O ile samo wejście jeszcze nie nastręcza trudności, to wyjście potrafi być czasem kłopotliwe. Bardzo mnie ciekawi, jak otyli ludzie sobie z tym radzą, skoro nawet ja mam z tym problemy... ;) Pominę już przy tym kwestię, że tradycyjna ('osmańska') toaleta to po prostu dziura w ziemi :D Na szczęście nie dane było mi jeszcze zaznać wątpliwej 'przyjemności' korzystania z niej więc nie mogę podzielić się z wami moimi wrażeniami :D
Jeszcze jedna rzecz chodziła mi po głowie, ale zapomniałem - jak kiedyś sobie przypomnę to na pewno napiszę ;) A tymczasem zostawiam was ze zdjęciem Hagia Sofia... :)
niedziela, 29 lipca 2012
Dzień turecki
Wczoraj po południu mieliśmy wizytę w hamamie. Hamam to łaźnia turecka, przypominająca nieco saunę. Jeśli ktoś lubi ciepełko i oddech wielkiego, starego, spoconego Turka na karku to jest to rozrywka w sam raz dla niego ;) A tak zupełnie na poważnie to bardzo mi się podobało. Oprócz przebywania w gorącym pomieszczeniu z obowiązkowym polewaniem się zimną wodą, w cenie jest kilka innych atrakcji, takich jak mycie specjalną gąbką i masaż. Dodatkowo jest to wydarzenie socjalne - jak w starożytnych łaźniach rzymskich chodzi się tam nie tylko po to, żeby się umyć, ale także żeby pogadać. Bardzo fajny, relaksujący sposób na spędzanie czasu - wyszedłem kilka lat młodszy (mówię jakbym miał z 80 lat ^^) i dużo świeższy :) Zdecydowanie polecam!
Wieczorem dla kontrastu była tragedia pod nazwą 'wieczór turecki'. Miało być tradycyjne jedzenie (wiele różnych rodzajów), alkohole, taniec brzucha, tradycyjna muzyka i takie tam bajery. Wszystko bez ograniczeń za zryczałtowaną kwotę 'zaledwie' 55 lir ;] Wieczór okazał się jednak jedną wielką klapą zupełnie nie wartą wydanych nań pieniędzy - jedzenie było słabe (i limitowane), słynna turecka wódka raki okazała się być syfem, tańca brzucha nie było wcale, a bar zamknięto o 1.00... Najgorzej dotychczas wydane przeze mnie pieniądze w Turcji. Potem byliśmy jeszcze w klubie (najlepszym, jaki dotychczas odwiedziłem w Turcji, co wcale nie znaczy, że bardzo dobrym - kluby tutaj są strasznie słabe w porównaniu z polskimi: wszędzie ten sam wystrój, ta sama muzyka, ścisk i prawie sami faceci; ten różnił się tym, że muzyka była lepsza) i nad ranem wróciłem do akademika.
Dzisiaj po południu (jak już odespaliśmy wczorajszy wieczór) wybraliśmy się pozwiedzać troszkę. Za swój cel obraliśmy Cysternę Bazyliki (na zdjęciu). Jest to bardzo imponująca podziemna budowla z VI w., która kiedyś służyła jako zbiornik wody. Dzisiaj nie pełni już swej funkcji, ale wizyta w podziemnej hali ze stropem wspartym na kilkuset kolumnach robi naprawdę oszałamiające wrażenie. Wszystko jest wspaniale oświetlone, a warstwa wody na dnie dodatkowo potęguje wrażenie refleksami. Co ciekawe w wodzie tej pływają ryby (i to właśnie one spowodowały ponowne odkrycie tego zbiornika; jest to jednak długa historia i nie będę jej przytaczał tutaj - wygooglajcie sobie ;)).
Po wizycie w Cysternie oddzieliłem się od naszej grupki i poszedłem na spacer na Sultanahmet. Napstrykałem masę zdjęć Hagia Sofia i Błękitnego Meczetu, ale nie będę się o tych budynkach rozpisywał. Zrobię to, gdy uda mi się wejść do środka ;)
sobota, 28 lipca 2012
Ciemność widzę, ciemność...
Wczoraj wieczorem mieliśmy w minisalce kinowej na kampusie ITU projekcję stworzonej przez Johnego kompilacji filmików z pobytu w Turcji (na zdjęciu Sandra oglądająca film). Johny jest naprawdę utalentowany w tym kierunku i film był naprawdę bardzo profesjonalnie zmontowany. Świetnie dobrana muzyka, bardzo dobrze zrobione przejścia, duża dawka humoru - pachnie mi to Oscarem za film krótkometrażowy ;) Potem miał być jakiś clubbing, ale z niego zrezygnowałem z powodu ogromnego odcisku na palcu (tak, wiem - mogłem Wam oszczędzić tej informacji, ale jestem obrzydliwym sadystą :P)
Po powrocie do akademika zastała mnie przykra informacja - w całym akademiku (a jak się dzisiaj dowiedziałem także w innym) nie było neta. No ale nic - uznałem to za tymczasowy problem i poszedłem wcześniej spać. Niestety ku mojemu zaskoczeniu do dzisiaj do 11.00 nic się w tej materii nie zmieniło (na Miasteczku Studenckim AGH taka awaria byłaby zapewne naprawiona w przeciągu pół godziny, tutaj zapewne przyjdzie nam czekać do poniedziałku...) i zmuszony byłem wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś darmowego wifi. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu okazało się, że w Istinye Park wcale nie tak łatwo znaleźć hotspota... Wszystkie sieci mają albo jakąś dzwiną nazwę, albo są płatne, albo wymagają rejestracji (spróbujcie przebrnąć przez formularz w języku tureckim - powodzenia ^^)... Co ciekawe - okazało się, że żeby skorzystać z sieci samego centrum handlowego trzeba się zarejestrować, podając adres e-mail, po czym na ten adres e-mail otrzymuje się hasło do logowania do sieci. Mały szkopuł - jeszcze nie wynaleziono sposobu sprawdzenia skrzynki e-mail bez dostępu do internetu ;] Bardzo logiczna procedura zatem... Na szczęście Marek jest w czepku urodzony i wpadł na koleżankę z pracy... :D Z jej pomocą udało mi się zdobyć dostęp do internetu w Starbucksie. Oczywiście nie bez przejść, bo w tym kraju przecież nic nie może być łatwe i przyjazne użytkownikowi ;] Żeby uzyskać dostęp musiałem się zarejestrować - podać e-mail, numer telefonu, hasło, po czym na ten numer otrzymuje się jakiś kod który trzeba wstukać żeby dostać się do neta. Po jakichś 10 (!) próbach (zarówno z podawaniem mojego, jak i jej numeru telefonu) i tyluż komunikatach, że nie mogą wysłać mi smsa z kodem w końcu zalogowałem się do sieci, korzystając z konta pracownika Starbucksa... ;] Daleko Turcji do Europy i świata jeśli chodzi o powszechność dostępu do informacji, a bez tego czarno (ciemno? :D) widzę jej rozwój...
Na zakończenie także jedna miła niespodzianka mnie spotkała :) Aslihan nie dość, że mi pomogła z dostępem do internetu to jeszcze po jakichś dwudziestu minutach wróciła z tacą, na której był kawałek przepysznego ciasta i mrożona kawa i powiedziała, że to prezent dla mnie... Złoto, nie kobieta - dziękuję, Aslihan (chociaż wiem, że tego nie przeczytasz)!
piątek, 27 lipca 2012
Noc brazylijsko-hiszpańska
Dzisiaj był wieczór brazylijsko-hiszpański. Brazylijczycy zrobili pseudo-Caipirinhę, a Hiszpanie zrobili Sangrię (na zdjęciu). Oba napitki były bardzo dobre, dlatego nie jestem w stanie napisać dłuższej notki :) Pozdrowienia!
czwartek, 26 lipca 2012
Ramadan
Dzisiaj, wraz z kilkoma innymi stażystami IAESTE, postanowiliśmy przyłączyć się do ramadanu, żeby lepiej zrozumieć naszych muzułmańskich kolegów. Podczas ramadanu nie wolno niczego - jeść, pić, palić... Zdecydowaliśmy się poczynić jeden wyjątek i pozwoliliśmy sobie pić wodę, ponieważ nie jesteśmy przyzwyczajeni do tutejszego klimatu i brak wody mógłby być dla nas niebezpieczny.
Samo poszczenie nie było trudne - ot taka zwykła wigilia. Dopiero świadomość powtórzenia tego 30 dni z rzędu i rezygnacji z wody rodzi pewne problemy. Po całym dniu bez jedzenia postanowiliśmy spotkać się na wspólnej kolacji (iftar) pod Meczetem Sulejmana (na zdjęciu jest jakiś inny o ile dobrze pamiętam) - taka tam muzułmańska tradycja. Nawiasem mówiąc 45 minut błądziłem po okolicy, bo każdy miejscowy wskazywał mi inny kierunek :D No ale nic, spóźniony (spóźniony na spotkanie, na początek kolacji zdążyłem) troszkę ale dotarłem. Ponoć miało być tam darmowe jedzenie, a okazało się, że każdy z nas musiał zapłacić około 20 lir ;) No ale mniejsza o to - tradycja to tradycja, a jak się zaczęło to trzeba i skończyć ;) Tak czy inaczej - z opowieści wynikało, że to wielka uczta, pełna radości i szczęścia, blablabla... W rzeczywistości niczym nie różniło się to od zwykłej kolacji w troszkę większym gronie - nie ukrywam: jestem tym trochę rozczarowany. Nie dość, że nie było żadnych 'fajerwerków' to od nagłego otrzymania pokarmu, mój żołądek dostał skurczu i ledwie byłem w stanie coś w siebie wcisnąć, a potem czułem to przez następne 2 godziny.
Ciekawa jest za to argumentacja takiego poszczenia - muzułmanie twierdzą, że to po to, żeby lepiej zrozumieć biednych ludzi. Ani ja, ani nikt z moich znajomych nie stwierdził po tym poście nagłego przypływu zrozumienia dla ubogich ;) Co więcej, o ile odmawianie sobie jedzenia i papierosów może przybliżyć do zrozumienia ludzi biednych, to za Chiny Ludowe nie widzę sensu odmawiania sobie wody. Że co: biedni ludzie nie potrzebują wody do życia? :D Absurd...
wtorek, 24 lipca 2012
Stambulscy kierowcy
No i przyszła pora na dawno temu zapowiadaną dygresję o stambulskich kierowcach.
Będąc parę lat temu we Lwowie i widząc tamtejszy ruch myślałem, że na Ukrainie są najgorsi kierowcy na świecie. Żyłem w tym przekonaniu do momentu mojej przejażdżki z Bahadirem trzeciego dnia mojego pobytu w Stambule - potem musiałem zweryfikować moją opinię ;) Otóż prowadzenie samochodu w Stambule wygląda bardziej jak wyścigi (aż dziwne, że w Formule 1 nie ma tureckiego kierowcy - parę lat 'treningu' na ulicach Stambułu + średniej klasy bolid i można walczyć o miejsce na podium ^^) niż jak ruch miejski. Ponad 100 km/h na budziku, wyprzedzanie z lewej i prawej strony, opóźnione hamowania przed światłami to tutaj normalka. W ogóle pasy i wszelkie linie na drodze są chyba do dekoracji (nikt się nimi nie przejmuje, każdy jeździ jak mu się tylko podoba :D), a jedna ręka musi być obowiązkowo na klaksonie. Co ciekawe nie dotyczy to wyłącznie super nowych sportowych aut, ale dosłownie każdego - nawet (a może zwłaszcza?) kierowcy minibusów zapewniających transport miejski jeżdżą jak wariaci. Naprawdę trzeba mieć mocne nerwy, żeby z nich korzystać (albo zamknąć oczy i modlić się o opatrzność bożą :D).
A to jeszcze nie koniec. Powszechnie widziani użytkownicy skuterów i bardzo rzadko spotykani tutaj rowerzyści to chyba ludzie z zadatkami na samobójców (albo niedoszli samobójcy) - wciskają się w każdą dziurę między samochodami, jeżdżą środkiem pasa, rzadko używają kierunkowskazów. Dodajmy do tego brak przejść dla pieszych i ludzi chodzących jak im się żywnie podoba i mamy pełen obraz 'makabry' stambulskiego ruchu ulicznego ;) Aż mnie ciekawi ile osób ginie tutaj rocznie na drogach...
A na zdjęciu zupełnie nie związana z tematem wpisu fontanna przed naszym hotelem w Antalyi ;)
A to jeszcze nie koniec. Powszechnie widziani użytkownicy skuterów i bardzo rzadko spotykani tutaj rowerzyści to chyba ludzie z zadatkami na samobójców (albo niedoszli samobójcy) - wciskają się w każdą dziurę między samochodami, jeżdżą środkiem pasa, rzadko używają kierunkowskazów. Dodajmy do tego brak przejść dla pieszych i ludzi chodzących jak im się żywnie podoba i mamy pełen obraz 'makabry' stambulskiego ruchu ulicznego ;) Aż mnie ciekawi ile osób ginie tutaj rocznie na drogach...
A na zdjęciu zupełnie nie związana z tematem wpisu fontanna przed naszym hotelem w Antalyi ;)
poniedziałek, 23 lipca 2012
Antalya - podsumowanie
Dzisiejszego posta poświęcę podsumowaniu naszej wycieczki do Antalyi. Spędziliśmy tam w sumie 4 dni i 3 noce. Pogoda była wyśmienita, w końcu to najgorętszy region Turcji.
W telegraficznym skrócie plan naszej wycieczki. Pierwszego dnia mieliśmy rafting, troszkę plażowania, a wieczorem rejs po zatoce. Drugiego dnia odwiedziliśmy rajskie wodospady, kąpaliśmy się w wodospadach i w turkusowej rzeczce nieznanej dla zdecydowanej większości osób odwiedzających Turcję, a nawet tych mieszkających tam na stałe; wieczorem oczywiście nocne życie. Trzeciego dnia byczyliśmy się na plaży pośród starożytnych ruin Olympos (na zdjęciu widok z ruin w kierunku plaży), a wieczorem świętowanie urodzin Nour w przystani. Ostatniego dnia już po wykwaterowaniu parę godzin w przybrzeżnej knajpce w Antalyi i relaks przed podróżą powrotną.
A teraz krótka recenzja. Według mnie wyjazd był zorganizowany świetnie, a jego cena (350 TL = 676 PLN) jak na 4-dniowy urlop pełen atrakcji wydaje się wręcz śmieszna. Za tą kwotę mieliśmy noclegi w bardzo fajnym hotelu (na oko ze 3 gwiazdki) blisko centrum miasta, przejazd z i do Stambułu, busy na miejscu, które woziły nas gdzie tylko chcieliśmy, kompletne wyżywienie i wszystkie atrakcje (których nie brakowało, wystarczy spojrzeć na przytoczony powyżej plan). Płaciliśmy ekstra tylko za napoje i zachcianki.
Żeby nie było tylko ochów i achów parę minusów ;) Największy to podróże busem Stambuł-Antalya - bite 12 h w jedną stronę. Bardzo męczące, ale miało to także swoje pozytywne strony - dzięki temu mieliśmy własne busy na miejscu i byliśmy niezależni od przewoźników. Drugi minus to będąc w Antalyi, praktycznie jej nie widzieliśmy - większość atrakcji była w okolicy (kolejne godziny w busie...), a do miasta wracaliśmy głównie na nocleg i nocne życie. Samo miasto (na tyle na ile zdążyłem go zobaczyć) też rozczarowuje. Jest tam taki komunistyczny system budownictwa - nastawiony na jak największą ilość miejsc noclegowych dla licznych turystów, bez spójnej wizji i pomysłu. Dosłownie komunistyczna architektura - niemal wszystkie budynki-pudełka wyglądają tak samo. Spodziewałem się czegoś więcej po trzecim najczęściej odwiedzanym miejscu na świecie - Stambuł podoba mi się znacznie bardziej.
Poza tymi kilkoma minusami całokształt wyjazdu oceniam jako 'świetnie' i bardzo polecam Antalyę (bardziej region niż miasto) na kilkudniowy pobyt - naprawdę można się porządnie zrelaksować i wypocząć (w szczególności na bajecznych plażach, których tu nie brakuje). Wybierzcie jednak inną porę, bo lipiec-sierpień to najgorętsze miesiące i temperatura przekracza 40 stopni ;)
Disco bus
Wczoraj wieczorem mieliśmy w przystani w Antalyi małą imprezę, ponieważ Nour z Tunezji miała urodziny. Siedzieliśmy sobie więc nad wodą, popijaliśmy whisky z colą, zajadaliśmy się tortem i gadaliśmy.
Dzisiaj zakończyliśmy z kolei naszą wycieczkę na południe Turcji. Wymeldowaliśmy się z hotelu i na pożegnanie pojechaliśmy na parę godzin pobyczyć się na antalijskiej plaży. Niestety było strasznie upalnie, a na plaży nie było ani skrawka cienia więc wraz z kilkoma innymi osobami postanowiliśmy zostać w położonej przy plaży knajpce. Przesiedzieliśmy tam parę godzin sącząc zimne napoje, gadając i podziwiając wspaniały widok na morze. Niestety naszą sielankę przerwała konieczność powrotu do Stambułu :(
W drodze powrotnej dziewczyny rozkręciły w naszym busie (który nawiasem mówiąc miał być 'Sleeping busem') imprezkę. Niestety filmik nie chciał się wrzucić więc musicie mi uwierzyć na słowo, że tak szalały, że aż nie wytrzymała tego jedna z tylnych opon i musieliśmy zrobić sobie wymuszoną przerwę na zmianę koła (na zdjęciu) ;) Mimo przerwy, która trwała dobre 30-40 minut, do Stambułu przyjechaliśmy przed czasem po 'zaledwie' 11 godzinach podróży :D
sobota, 21 lipca 2012
W Olympos w przeddzień Igrzysk Olimpijskich
Wczoraj wieczorem poszliśmy do bardzo fajnej knajpki w Antalyi. Była ulokowana na dziedzińcu między budynkami na starym mieście, na środku rosły drzewa, nad głowami niebo. Co więcej była muzyka na żywo - śpiewała dziewczyna z bardzo mocnym głosem (i bardzo ładnymi nogami ^^) i na szczęście głównie przeboje światowe, a nie tureckie. Potem niestety zapadła decyzja o przeniesieniu się do jakiegoś klubu, a że nie bardzo miałem siły ani ochotę na balety to postanowiłem wrócić do hotelu i odespać troszkę ostatnie parę dni.
Dzisiaj natomiast pojechaliśmy do Olympos (nie mylić z Olimpią, ojczyzną Igrzysk Olimpijskich ;)). Są to ruiny antycznego miasta, położonego nad samym Morzem Śródziemnym. Bardzo malownicze, ale niestety zapomniałem zgrać zdjęcia przed zejściem do lobby, a nie chce mi się wracać do pokoju po aparat. Dlatego też wrzucam zdjęcie z wczoraj, z równie starego amfiteatru w Aspendos (niestety troszkę źle wykadrowane, ale wybaczcie mi - robiłem je przez dziurę w bramie :D). Wracając do Olympos, Plaża jest bajeczna - kamyczki, cień rzucany przez ogromną skarpę i idealna temperatura wody. Niestety nie najlepiej znoszę pływanie w słonej wodzie więc zadowoliłem się przesiadywaniem w wodzie przy brzegu i masażem falami ;) Niesamowite uczucie - polecam :D
Przy okazji - wczoraj zaczął się ramadan. O ile Turcy nie bardzo się tym przejmują i pałaszują przez cały dzień ile w lezie to koledzy z prawdziwie muzułmańskich krajów (Oman, Jordania) całymi dniami poszczą. Podziwiam ich silną wolę - cały dzień bez jedzenia i picia (nawet kropli wody przy 40-stopniowym upale), podczas gdy cała reszta towarzystwa sobie niczego nie żałuje. Co więcej wcale nie wyglądają na zagłodzonych - pływają, żartują z nami, tryskają humorem. A tak w ogóle muzułmanie to strasznie pozytywni ludzie, ale oczywiście wszyscy postrzegają ich przez pryzmat ekstremistów wysadzających się pod amerykańskimi ambasadami - smutne i bardzo krzywdzące.
piątek, 20 lipca 2012
Ukryte rajskie wodospady
Wczoraj na zakończenie dnia Tureccy koledzy zaoferowali nam rejs po antalijskim poprcie. Jak się okazało był to lekki niewypał i zapłaciliśmy po 5 lir za 40 minut gapienia się w ciemność, bo okazało się, że nic nie jest sensownie podświetlone :D
Za to dzisiejszy dzień to było marzenie - był tak wypełniony, że aż nie wiem o czym pisać (niestety internet w hotelu jest tylko w lobby, a nie chce mi się tu nie wiadomo ile siedzieć) :) Tak więc po kolei - dzień rozpoczęliśmy od krótkiej przejażdżki po okolicy - zobaczyliśmy jakiś most i starożytny amfiteatr. Niestety nasz przewodnik nie mówił po angielsku więc musieliśmy skorzystać z translatorskich usług tureckich kolegów. Było to o tyle zabawne, że przewodnik nawijał jak karabin przez 5 minut o moście, co koleżanka przetłumaczyła jako jedno zdanie: "Most został zbudowany tylko z jednego materiału - z kamienia" :D
Później było już tylko ciekawiej - najpierw zajrzeliśmy na plażę, schłodzić się troszkę w wodzie i złapać kolor. Woda miała wręcz perfekcyjną temperaturę, ale niestety była słona (bo czego innego spodziewać się po Morzu Śródziemnym? ^^) więc niezbyt przyjemnie mi się w niej pływało. Ale do pomoczenia się nadawała się znakomicie :) Następnie przejechaliśmy do położonej na jakimś końcu świata restauracji na lunch, gdzie po raz kolejny uraczono nas pyszną rybką (aczkolwiek gorszą niż wczoraj). Knajpka położona była wręcz bajecznie - przy wodospadzie, na tarasach z drewna, wśród drzew. Po posiłku można było sobie wskoczyć do przyjemnie chłodnej wody i się popluskać - aż nie chciało się opuszczać tego miejsca...
Na zakończenie przyszła kolej na gwiazdę dnia :D Nasz przewodnik zaprowadził nas do niesamowicie malowniczego miejsca (na zdjęciu), o którego istnieniu nawet większość Turków nie ma pojęcia. Wprawdzie dojście do niego było strasznie karkołomne (zejście prawie pionową ścianą, nieoznaczonym szlakiem, bez żadnych poręczy), ale opłacało się. Woda była niesamowite, a widoki cudowne. Spędziliśmy tam ze dwie godziny spacerując i pluskając się w turkusowej wodzie - chyba właśnie tak wygląda raj... :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)