sobota, 28 lipca 2012
Ciemność widzę, ciemność...
Wczoraj wieczorem mieliśmy w minisalce kinowej na kampusie ITU projekcję stworzonej przez Johnego kompilacji filmików z pobytu w Turcji (na zdjęciu Sandra oglądająca film). Johny jest naprawdę utalentowany w tym kierunku i film był naprawdę bardzo profesjonalnie zmontowany. Świetnie dobrana muzyka, bardzo dobrze zrobione przejścia, duża dawka humoru - pachnie mi to Oscarem za film krótkometrażowy ;) Potem miał być jakiś clubbing, ale z niego zrezygnowałem z powodu ogromnego odcisku na palcu (tak, wiem - mogłem Wam oszczędzić tej informacji, ale jestem obrzydliwym sadystą :P)
Po powrocie do akademika zastała mnie przykra informacja - w całym akademiku (a jak się dzisiaj dowiedziałem także w innym) nie było neta. No ale nic - uznałem to za tymczasowy problem i poszedłem wcześniej spać. Niestety ku mojemu zaskoczeniu do dzisiaj do 11.00 nic się w tej materii nie zmieniło (na Miasteczku Studenckim AGH taka awaria byłaby zapewne naprawiona w przeciągu pół godziny, tutaj zapewne przyjdzie nam czekać do poniedziałku...) i zmuszony byłem wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś darmowego wifi. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu okazało się, że w Istinye Park wcale nie tak łatwo znaleźć hotspota... Wszystkie sieci mają albo jakąś dzwiną nazwę, albo są płatne, albo wymagają rejestracji (spróbujcie przebrnąć przez formularz w języku tureckim - powodzenia ^^)... Co ciekawe - okazało się, że żeby skorzystać z sieci samego centrum handlowego trzeba się zarejestrować, podając adres e-mail, po czym na ten adres e-mail otrzymuje się hasło do logowania do sieci. Mały szkopuł - jeszcze nie wynaleziono sposobu sprawdzenia skrzynki e-mail bez dostępu do internetu ;] Bardzo logiczna procedura zatem... Na szczęście Marek jest w czepku urodzony i wpadł na koleżankę z pracy... :D Z jej pomocą udało mi się zdobyć dostęp do internetu w Starbucksie. Oczywiście nie bez przejść, bo w tym kraju przecież nic nie może być łatwe i przyjazne użytkownikowi ;] Żeby uzyskać dostęp musiałem się zarejestrować - podać e-mail, numer telefonu, hasło, po czym na ten numer otrzymuje się jakiś kod który trzeba wstukać żeby dostać się do neta. Po jakichś 10 (!) próbach (zarówno z podawaniem mojego, jak i jej numeru telefonu) i tyluż komunikatach, że nie mogą wysłać mi smsa z kodem w końcu zalogowałem się do sieci, korzystając z konta pracownika Starbucksa... ;] Daleko Turcji do Europy i świata jeśli chodzi o powszechność dostępu do informacji, a bez tego czarno (ciemno? :D) widzę jej rozwój...
Na zakończenie także jedna miła niespodzianka mnie spotkała :) Aslihan nie dość, że mi pomogła z dostępem do internetu to jeszcze po jakichś dwudziestu minutach wróciła z tacą, na której był kawałek przepysznego ciasta i mrożona kawa i powiedziała, że to prezent dla mnie... Złoto, nie kobieta - dziękuję, Aslihan (chociaż wiem, że tego nie przeczytasz)!
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz