poniedziałek, 3 września 2012
Odlot
No i szczęśliwie (choć nie bez problemów) wróciłem do Krakowa. Udało mi się zebrać ze wszystkimi gratami (z pomocą Bogdana) na Taksim, skąd odjeżdżają autobusy na lotnisko. Zdążyłem jeszcze nawet mały obiadek zjeść (na szczęście!) przed odjazdem. Niestety nie udało mi się kupić moich ulubionych muszli, bo (ku mojemu zdziwieniu) chociaż ich sprzedawcy normalnie stoją w co drugiej uliczce akurat wczoraj musieli się zmówić, żeby mi zrobić na złość i nie znalazłem ani jednego :(
Na lotnisko dotarłem 3 godziny przed lotem (zawsze lepiej być za wcześnie niż za późno), by dowiedzieć się, że mój lot jest o godzinę opóźniony... Nie dość, że czekała mnie dodatkowa godzina koczowania na lotnisku, to jeszcze pod wielkim znakiem zapytania stanęło to czy zdążę na przesiadkę do Krakowa, bo bilet miałem zarezerwowany z nieco ponad półgodzinnym oczekiwaniem w Warszawie. Miłą niespodzianką było to, że okazało się, że obok mnie siedzi kolega z Francji, z którym byłem w Antalyi (niesamowity wręcz zbiego okoliczności! ^^) więc nawet nie zauważyłem kiedy mi podróż minęła (na zdjęciu jedno ze zdjęć z okna, nie wińcie mnie za brudne szyby :D). Louis też się troszkę niepokoił, bo miał mieć o 19.55 przesiadkę do Paryża, a ostatecznie o 19.50 wylądowaliśmy w Warszawie. Miał jednak szczęście, bo okazało się, że jego lot jest opóźniony i bez problemu zdążył. Ja oczywiście nie zdążyłem ;] Szczęśliwie okazało się, że jest jeszcze jeden lot do Krakowa tego dnia więc nie musiałem nocować w Warszawie. Niestety czekały mnie kolejne 2 godziny czatowania na lotnisku. No ale dostałem od LOTu kupon na obiadek, a potem znalazłem darmowe wifi od ING więc nie było to jakoś strasznie uciążliwe ;)
Sam lot na linii Warszawa-Kraków był jednym z najbardziej stresujących przeżyć w moim życiu. Po pierwsze za oknem było ciemno jak w... bardzo ciemno znaczy się :D Nie wiedziałem więc co się dzieje, a nie lubię takich sytuacji. Poza tym albo pilot był chyba jakiś przemęczony albo pogoda nie bardzo sprzyjała lotom, bo samolotem strasznie rzucało i cały czas miałem wrażenie, że spadamy albo zaraz zaczniemy... Samo lądowanie też ciężko nazwać gładkim, bo tak grzmotnęliśmy o ziemię, że przez chwilę myślałem, że się podwozie nie wysunęło...
Ostatecznie koło północy, po 10 godzinach spędzonych na lotniskach i w samolotach, dotarłem do Krakowa :) Uff... ^^
Lokalizacja:
Kraków, Polska
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz