wtorek, 31 lipca 2012

(Niedoszły) iftar


Mieliśmy dzisiaj wieczorem spotkać się na iftarze pod Błękitnym Meczetem (na zdjęciu), ale obszedłszy ów meczet dookoła nie zdołaliśmy znaleźć miejsca posiłku ^^ Nic nie szkodzi - przynajmniej udało mi się wejść do środka i zrobić kilka całkiem przyzwoitych zdjęć ;) Niestety w związku z powyższym nie mogę Wam opisać rzeczonego iftaru (na który i tak nie zasłużyłem, bo dzisiaj nie pościłem).

Na pocieszenie jednak, nawiązując do wczorajszej notki, przypomniało mi się co miałem napisać ;) Kolejną rzeczą, która drażni mnie w Turcji swoim irracjonalizmem jest powszechny brak koszy na śmieci. Można przejść dobre pół kilometra ulicą (i to wcale nie jakąś podrzędną, tylko główniejszą) i nie napotkać żadnego. W związku z tym wszędzie walają się śmieci i tylko sprawności służb porządkowych to miasto zawdzięcza fakt, że jeszcze nie utonęło w brudzie. No bo przecież dużo łatwiej i taniej jest zatrudnić 15 osób do sprzątania jakiejś ulicy (które to osoby uwijają się jak w ukropie i mają pełne ręce roboty) aniżeli postawić 10 śmietników i zatrudnić 2 osoby do ich regularnego opróżniania... ;] Nie wspominając już o mocno wątpliwych walorach estetycznych tego rozwiązania... Ot taka turecka logika ;)

Na koniec jeszcze ciekawostka - wpiszcie sobie w google'u frazę: "toruńskie pierniki tesco" (bez cudzysłowu) :D

poniedziałek, 30 lipca 2012

Tureckie "udogodnienia"


Dzisiejszą notkę poświęcę temu, jak Turcy potrafią 'ułatwić' sobie życie.

Zacznę od sposobu picia herbaty (nomen omen bardzo dobrej), która jest tutaj nieodzownym elementem dnia, a w szczególności posiłku. Herbatę podaje się tutaj tradycyjnie w szklaneczkach w kształcie tulipanów. Bardzo ładnie to wygląda, ale jest piekielnie niepraktyczne. Szkło bardzo szybko nagrzewa się od wrzątku i niemożliwością jest utrzymanie takiej szklanki w palcach dłużej niż sekundę.  Skutecznie to odbiera (przynajmniej mi) chęć delektowania się smakiem naparu, ponieważ myśli się tylko o tym, żeby jak najszybciej pociągnąć łyka i odstawić parzące szkło na stół. Dużo lepiej według mnie do picia gorących napojów nadają się jednak naczynia z uchem... Nawiasem mówiąc, skąd Polacy wymyślili słowo 'herbata' pozostaje dla mnie ogromną zagadką... W każdym języku jest to jakaś wariacja na temat słowa 'tea' albo 'czaj', tylko u nas ktoś sobie wymyślił nazwać ów napój 'herbatą'... Nawet w suahili jest to 'chai'... ;]

Drugą rzeczą, która mnie dziwi jest to, że drzwi do toalet otwierają się do wewnątrz. O ile samo wejście jeszcze nie nastręcza trudności, to wyjście potrafi być czasem kłopotliwe. Bardzo mnie ciekawi, jak otyli ludzie sobie z tym radzą, skoro nawet ja mam z tym problemy... ;) Pominę już przy tym kwestię, że tradycyjna ('osmańska') toaleta to po prostu dziura w ziemi :D Na szczęście nie dane było mi jeszcze zaznać wątpliwej 'przyjemności' korzystania z niej więc nie mogę podzielić się z wami moimi wrażeniami :D

Jeszcze jedna rzecz chodziła mi po głowie, ale zapomniałem - jak kiedyś sobie przypomnę to na pewno napiszę ;) A tymczasem zostawiam was ze zdjęciem Hagia Sofia... :)

niedziela, 29 lipca 2012

Dzień turecki


Wczoraj po południu mieliśmy wizytę w hamamie. Hamam to łaźnia turecka, przypominająca nieco saunę. Jeśli ktoś lubi ciepełko i oddech wielkiego, starego, spoconego Turka na karku to jest to rozrywka w sam raz dla niego ;) A tak zupełnie na poważnie to bardzo mi się podobało. Oprócz przebywania w gorącym pomieszczeniu z obowiązkowym polewaniem się zimną wodą, w cenie jest kilka innych atrakcji, takich jak mycie specjalną gąbką i masaż. Dodatkowo jest to wydarzenie socjalne - jak w starożytnych łaźniach rzymskich chodzi się tam nie tylko po to, żeby się umyć, ale także żeby pogadać. Bardzo fajny, relaksujący sposób na spędzanie czasu - wyszedłem kilka lat młodszy (mówię jakbym miał z 80 lat ^^) i dużo świeższy :) Zdecydowanie polecam!

Wieczorem dla kontrastu była tragedia pod nazwą 'wieczór turecki'. Miało być tradycyjne jedzenie (wiele różnych rodzajów), alkohole, taniec brzucha, tradycyjna muzyka i takie tam bajery. Wszystko bez ograniczeń za zryczałtowaną kwotę 'zaledwie' 55 lir ;] Wieczór okazał się jednak jedną wielką klapą zupełnie nie wartą wydanych nań pieniędzy - jedzenie było słabe (i limitowane), słynna turecka wódka raki okazała się być syfem, tańca brzucha nie było wcale, a bar zamknięto o 1.00... Najgorzej dotychczas wydane przeze mnie pieniądze w Turcji. Potem byliśmy jeszcze w klubie (najlepszym, jaki dotychczas odwiedziłem w Turcji, co wcale nie znaczy, że bardzo dobrym - kluby tutaj są strasznie słabe w porównaniu z polskimi: wszędzie ten sam wystrój, ta sama muzyka, ścisk i prawie sami faceci; ten różnił się tym, że muzyka była lepsza) i nad ranem wróciłem do akademika.

Dzisiaj po południu (jak już odespaliśmy wczorajszy wieczór) wybraliśmy się pozwiedzać troszkę. Za swój cel obraliśmy Cysternę Bazyliki (na zdjęciu). Jest to bardzo imponująca podziemna budowla z VI w., która kiedyś służyła jako zbiornik wody. Dzisiaj nie pełni już swej funkcji, ale wizyta w podziemnej hali ze stropem wspartym na kilkuset kolumnach robi naprawdę oszałamiające wrażenie. Wszystko jest wspaniale oświetlone, a warstwa wody na dnie dodatkowo potęguje wrażenie refleksami. Co ciekawe w wodzie tej pływają ryby (i to właśnie one spowodowały ponowne odkrycie tego zbiornika; jest to jednak długa historia i nie będę jej przytaczał tutaj - wygooglajcie sobie ;)).

Po wizycie w Cysternie oddzieliłem się od naszej grupki i poszedłem na spacer na Sultanahmet. Napstrykałem masę zdjęć Hagia Sofia i Błękitnego Meczetu, ale nie będę się o tych budynkach rozpisywał. Zrobię to,  gdy uda mi się wejść do środka ;)

sobota, 28 lipca 2012

Ciemność widzę, ciemność...


Wczoraj wieczorem mieliśmy w minisalce kinowej na kampusie ITU projekcję stworzonej przez Johnego kompilacji filmików z pobytu w Turcji (na zdjęciu Sandra oglądająca film). Johny jest naprawdę utalentowany w tym kierunku i film był naprawdę bardzo profesjonalnie zmontowany. Świetnie dobrana muzyka, bardzo dobrze zrobione przejścia, duża dawka humoru - pachnie mi to Oscarem za film krótkometrażowy ;) Potem miał być jakiś clubbing, ale z niego zrezygnowałem z powodu ogromnego odcisku na palcu (tak, wiem - mogłem Wam oszczędzić tej informacji, ale jestem obrzydliwym sadystą :P)

Po powrocie do akademika zastała mnie przykra informacja - w całym akademiku (a jak się dzisiaj dowiedziałem także w innym) nie było neta. No ale nic - uznałem to za tymczasowy problem i poszedłem wcześniej spać. Niestety ku mojemu zaskoczeniu do dzisiaj do 11.00 nic się w tej materii nie zmieniło (na Miasteczku Studenckim AGH taka awaria byłaby zapewne naprawiona w przeciągu pół godziny, tutaj zapewne przyjdzie nam czekać do poniedziałku...) i zmuszony byłem wyruszyć na poszukiwanie jakiegoś darmowego wifi. Ku mojemu jeszcze większemu zaskoczeniu okazało się, że w Istinye Park wcale nie tak łatwo znaleźć hotspota... Wszystkie sieci mają albo jakąś dzwiną nazwę, albo są płatne, albo wymagają rejestracji (spróbujcie przebrnąć przez formularz w języku tureckim - powodzenia ^^)... Co ciekawe - okazało się, że żeby skorzystać z sieci samego centrum handlowego trzeba się zarejestrować, podając adres e-mail, po czym na ten adres e-mail otrzymuje się hasło do logowania do sieci. Mały szkopuł - jeszcze nie wynaleziono sposobu sprawdzenia skrzynki e-mail bez dostępu do internetu ;] Bardzo logiczna procedura zatem... Na szczęście Marek jest w czepku urodzony i wpadł na koleżankę z pracy... :D Z jej pomocą udało mi się zdobyć dostęp do internetu w Starbucksie. Oczywiście nie bez przejść, bo w tym kraju przecież nic nie może być łatwe i przyjazne użytkownikowi ;] Żeby uzyskać dostęp musiałem się zarejestrować - podać e-mail, numer telefonu, hasło, po czym na ten numer otrzymuje się jakiś kod który trzeba wstukać żeby dostać się do neta. Po jakichś 10 (!) próbach (zarówno z podawaniem mojego, jak i jej numeru telefonu) i tyluż komunikatach, że nie mogą wysłać mi smsa z kodem w końcu zalogowałem się do sieci, korzystając z konta pracownika Starbucksa... ;] Daleko Turcji do Europy i świata jeśli chodzi o powszechność dostępu do informacji, a bez tego czarno (ciemno? :D) widzę jej rozwój...

Na zakończenie także jedna miła niespodzianka mnie spotkała :) Aslihan nie dość, że mi pomogła z dostępem do internetu to jeszcze po jakichś dwudziestu minutach wróciła z tacą, na której był kawałek przepysznego ciasta i mrożona kawa i powiedziała, że to prezent dla mnie... Złoto, nie kobieta - dziękuję, Aslihan (chociaż wiem, że tego nie przeczytasz)!

piątek, 27 lipca 2012

Noc brazylijsko-hiszpańska


Dzisiaj był wieczór brazylijsko-hiszpański. Brazylijczycy zrobili pseudo-Caipirinhę, a Hiszpanie zrobili Sangrię (na zdjęciu). Oba napitki były bardzo dobre, dlatego nie jestem w stanie napisać dłuższej notki :) Pozdrowienia!

czwartek, 26 lipca 2012

Ramadan


Dzisiaj, wraz z kilkoma innymi stażystami IAESTE, postanowiliśmy przyłączyć się do ramadanu, żeby lepiej zrozumieć naszych muzułmańskich kolegów. Podczas ramadanu nie wolno niczego - jeść, pić, palić... Zdecydowaliśmy się poczynić jeden wyjątek i pozwoliliśmy sobie pić wodę, ponieważ nie jesteśmy przyzwyczajeni do tutejszego klimatu i brak wody mógłby być dla nas niebezpieczny.

Samo poszczenie nie było trudne - ot taka zwykła wigilia. Dopiero świadomość powtórzenia tego 30 dni z rzędu i rezygnacji z wody rodzi pewne problemy. Po całym dniu bez jedzenia postanowiliśmy spotkać się na wspólnej kolacji (iftar) pod Meczetem Sulejmana (na zdjęciu jest jakiś inny o ile dobrze pamiętam) - taka tam muzułmańska tradycja. Nawiasem mówiąc 45 minut błądziłem po okolicy, bo każdy miejscowy wskazywał mi inny kierunek :D No ale nic, spóźniony (spóźniony na spotkanie, na początek kolacji zdążyłem) troszkę ale dotarłem. Ponoć miało być tam darmowe jedzenie, a okazało się, że każdy z nas musiał zapłacić około 20 lir ;) No ale mniejsza o to - tradycja to tradycja, a jak się zaczęło to trzeba i skończyć ;) Tak czy inaczej - z opowieści wynikało, że to wielka uczta, pełna radości i szczęścia, blablabla... W rzeczywistości niczym nie różniło się to od zwykłej kolacji w troszkę większym gronie - nie ukrywam: jestem tym trochę rozczarowany. Nie dość, że nie było żadnych 'fajerwerków' to od nagłego otrzymania pokarmu, mój żołądek dostał skurczu i ledwie byłem w stanie coś w siebie wcisnąć, a potem czułem to przez następne 2 godziny.

Ciekawa jest za to argumentacja takiego poszczenia - muzułmanie twierdzą, że to po to, żeby lepiej zrozumieć biednych ludzi. Ani ja, ani nikt z moich znajomych nie stwierdził po tym poście nagłego przypływu zrozumienia dla ubogich ;) Co więcej, o ile odmawianie sobie jedzenia i papierosów może przybliżyć do zrozumienia ludzi biednych, to za Chiny Ludowe nie widzę sensu odmawiania sobie wody. Że co: biedni ludzie nie potrzebują wody do życia? :D Absurd...

wtorek, 24 lipca 2012

Stambulscy kierowcy


No i przyszła pora na dawno temu zapowiadaną dygresję o stambulskich kierowcach.

Będąc parę lat temu we Lwowie i widząc tamtejszy ruch myślałem, że na Ukrainie są najgorsi kierowcy na świecie. Żyłem w tym przekonaniu do momentu mojej przejażdżki z Bahadirem trzeciego dnia mojego pobytu w Stambule - potem musiałem zweryfikować moją opinię ;) Otóż prowadzenie samochodu w Stambule wygląda bardziej jak wyścigi (aż dziwne, że w Formule 1 nie ma tureckiego kierowcy - parę lat 'treningu' na ulicach Stambułu + średniej klasy bolid i można walczyć o miejsce na podium ^^) niż jak ruch miejski. Ponad 100 km/h na budziku, wyprzedzanie z lewej i prawej strony, opóźnione hamowania przed światłami to tutaj normalka. W ogóle pasy i wszelkie linie na drodze są chyba do dekoracji (nikt się nimi nie przejmuje, każdy jeździ jak mu się tylko podoba :D), a jedna ręka musi być obowiązkowo na klaksonie. Co ciekawe nie dotyczy to wyłącznie super nowych sportowych aut, ale dosłownie każdego - nawet (a może zwłaszcza?) kierowcy minibusów zapewniających transport miejski jeżdżą jak wariaci. Naprawdę trzeba mieć mocne nerwy, żeby z nich korzystać (albo zamknąć oczy i modlić się o opatrzność bożą :D).

A to jeszcze nie koniec. Powszechnie widziani użytkownicy skuterów i bardzo rzadko spotykani tutaj rowerzyści to chyba ludzie z zadatkami na samobójców (albo niedoszli samobójcy) - wciskają się w każdą dziurę między samochodami, jeżdżą środkiem pasa, rzadko używają kierunkowskazów. Dodajmy do tego brak przejść dla pieszych i ludzi chodzących jak im się żywnie podoba i mamy pełen obraz 'makabry' stambulskiego ruchu ulicznego ;) Aż mnie ciekawi ile osób ginie tutaj rocznie na drogach...

A na zdjęciu zupełnie nie związana z tematem wpisu fontanna przed naszym hotelem w Antalyi ;)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Antalya - podsumowanie


Dzisiejszego posta poświęcę podsumowaniu naszej wycieczki do Antalyi. Spędziliśmy tam w sumie 4 dni i 3 noce. Pogoda była wyśmienita, w końcu to najgorętszy region Turcji.

W telegraficznym skrócie plan naszej wycieczki. Pierwszego dnia mieliśmy rafting, troszkę plażowania, a wieczorem rejs po zatoce. Drugiego dnia odwiedziliśmy rajskie wodospady, kąpaliśmy się w wodospadach i w turkusowej rzeczce nieznanej dla zdecydowanej większości osób odwiedzających Turcję, a nawet tych mieszkających tam na stałe; wieczorem oczywiście nocne życie. Trzeciego dnia byczyliśmy się na plaży pośród starożytnych ruin Olympos (na zdjęciu widok z ruin w kierunku plaży), a wieczorem świętowanie urodzin Nour w przystani. Ostatniego dnia już po wykwaterowaniu parę godzin w przybrzeżnej knajpce w Antalyi i relaks przed podróżą powrotną.

A teraz krótka recenzja. Według mnie wyjazd był zorganizowany świetnie, a jego cena (350 TL = 676 PLN) jak na 4-dniowy urlop pełen atrakcji wydaje się wręcz śmieszna. Za tą kwotę mieliśmy noclegi w bardzo fajnym hotelu (na oko ze 3 gwiazdki) blisko centrum miasta, przejazd z i do Stambułu, busy na miejscu, które woziły nas gdzie tylko chcieliśmy, kompletne wyżywienie i wszystkie atrakcje (których nie brakowało, wystarczy spojrzeć na przytoczony powyżej plan). Płaciliśmy ekstra tylko za napoje i zachcianki.

Żeby nie było tylko ochów i achów parę minusów ;) Największy to podróże busem Stambuł-Antalya - bite 12 h w jedną stronę. Bardzo męczące, ale miało to także swoje pozytywne strony - dzięki temu mieliśmy własne busy na miejscu i byliśmy niezależni od przewoźników. Drugi minus to będąc w Antalyi, praktycznie jej nie widzieliśmy - większość atrakcji była w okolicy (kolejne godziny w busie...), a do miasta wracaliśmy głównie na nocleg i nocne życie. Samo miasto (na tyle na ile zdążyłem go zobaczyć) też rozczarowuje. Jest tam taki komunistyczny system budownictwa - nastawiony na jak największą ilość miejsc noclegowych dla licznych turystów, bez spójnej wizji i pomysłu. Dosłownie komunistyczna architektura - niemal wszystkie budynki-pudełka wyglądają tak samo. Spodziewałem się czegoś więcej po trzecim najczęściej odwiedzanym miejscu na świecie - Stambuł podoba mi się znacznie bardziej.

Poza tymi kilkoma minusami całokształt wyjazdu oceniam jako 'świetnie' i bardzo polecam Antalyę (bardziej region niż miasto) na kilkudniowy pobyt - naprawdę można się porządnie zrelaksować i wypocząć (w szczególności na bajecznych plażach, których tu nie brakuje). Wybierzcie jednak inną porę, bo lipiec-sierpień to najgorętsze miesiące i temperatura przekracza 40 stopni ;)

Disco bus


Wczoraj wieczorem mieliśmy w przystani w Antalyi małą imprezę, ponieważ Nour z Tunezji miała urodziny. Siedzieliśmy sobie więc nad wodą, popijaliśmy whisky z colą, zajadaliśmy się tortem i gadaliśmy.

Dzisiaj zakończyliśmy z kolei naszą wycieczkę na południe Turcji. Wymeldowaliśmy się z hotelu i na pożegnanie pojechaliśmy na parę godzin pobyczyć się na antalijskiej plaży. Niestety było strasznie upalnie, a na plaży nie było ani skrawka cienia więc wraz z kilkoma innymi osobami postanowiliśmy zostać w położonej przy plaży knajpce. Przesiedzieliśmy tam parę godzin sącząc zimne napoje, gadając i podziwiając wspaniały widok na morze. Niestety naszą sielankę przerwała konieczność powrotu do Stambułu :(

W drodze powrotnej dziewczyny rozkręciły w naszym busie (który nawiasem mówiąc miał być 'Sleeping busem') imprezkę. Niestety filmik nie chciał się wrzucić więc musicie mi uwierzyć na słowo, że tak szalały, że aż nie wytrzymała tego jedna z tylnych opon i musieliśmy zrobić sobie wymuszoną przerwę na zmianę koła (na zdjęciu) ;) Mimo przerwy, która trwała dobre 30-40 minut, do Stambułu przyjechaliśmy przed czasem po 'zaledwie' 11 godzinach podróży :D

sobota, 21 lipca 2012

W Olympos w przeddzień Igrzysk Olimpijskich


Wczoraj wieczorem poszliśmy do bardzo fajnej knajpki w Antalyi. Była ulokowana na dziedzińcu między budynkami na starym mieście, na środku rosły drzewa, nad głowami niebo. Co więcej była muzyka na żywo - śpiewała dziewczyna z bardzo mocnym głosem (i bardzo ładnymi nogami ^^) i na szczęście głównie przeboje światowe, a nie tureckie. Potem niestety zapadła decyzja o przeniesieniu się do jakiegoś klubu, a że nie bardzo miałem siły ani ochotę na balety to postanowiłem wrócić do hotelu i odespać troszkę ostatnie parę dni.

Dzisiaj natomiast pojechaliśmy do Olympos (nie mylić z Olimpią, ojczyzną Igrzysk Olimpijskich ;)). Są to ruiny antycznego miasta, położonego nad samym Morzem Śródziemnym. Bardzo malownicze, ale niestety zapomniałem zgrać zdjęcia przed zejściem do lobby, a nie chce mi się wracać do pokoju po aparat. Dlatego też wrzucam zdjęcie z wczoraj, z równie starego amfiteatru w Aspendos (niestety troszkę źle wykadrowane, ale wybaczcie mi - robiłem je przez dziurę w bramie :D). Wracając do Olympos, Plaża jest bajeczna - kamyczki, cień rzucany przez ogromną skarpę i idealna temperatura wody. Niestety nie najlepiej znoszę pływanie w słonej wodzie więc zadowoliłem się przesiadywaniem w wodzie przy brzegu i masażem falami ;) Niesamowite uczucie - polecam :D

Przy okazji - wczoraj zaczął się ramadan. O ile Turcy nie bardzo się tym przejmują i pałaszują przez cały dzień ile w lezie to koledzy z prawdziwie muzułmańskich krajów (Oman, Jordania) całymi dniami poszczą. Podziwiam ich silną wolę - cały dzień bez jedzenia i picia (nawet kropli wody przy 40-stopniowym upale), podczas gdy cała reszta towarzystwa sobie niczego nie żałuje. Co więcej wcale nie wyglądają na zagłodzonych - pływają, żartują z nami, tryskają humorem. A tak w ogóle muzułmanie to strasznie pozytywni ludzie, ale oczywiście wszyscy postrzegają ich przez pryzmat ekstremistów wysadzających się pod amerykańskimi ambasadami - smutne i bardzo krzywdzące.

piątek, 20 lipca 2012

Ukryte rajskie wodospady


Wczoraj na zakończenie dnia Tureccy koledzy zaoferowali nam rejs po antalijskim poprcie. Jak się okazało był to lekki niewypał i zapłaciliśmy po 5 lir za 40 minut gapienia się w ciemność, bo okazało się, że nic nie jest sensownie podświetlone :D

Za to dzisiejszy dzień to było marzenie - był tak wypełniony, że aż nie wiem o czym pisać (niestety internet w hotelu jest tylko w lobby, a nie chce mi się tu nie wiadomo ile siedzieć) :) Tak więc po kolei - dzień rozpoczęliśmy od krótkiej przejażdżki po okolicy - zobaczyliśmy jakiś most i starożytny amfiteatr. Niestety nasz przewodnik nie mówił po angielsku więc musieliśmy skorzystać z translatorskich usług tureckich kolegów. Było to o tyle zabawne, że przewodnik nawijał jak karabin przez 5 minut o moście, co koleżanka przetłumaczyła jako jedno zdanie: "Most został zbudowany tylko z jednego materiału - z kamienia" :D

Później było już tylko ciekawiej - najpierw zajrzeliśmy na plażę, schłodzić się troszkę w wodzie i złapać kolor. Woda miała wręcz perfekcyjną temperaturę, ale niestety była słona (bo czego innego spodziewać się po Morzu Śródziemnym? ^^) więc niezbyt przyjemnie mi się w niej pływało. Ale do pomoczenia się nadawała się znakomicie :) Następnie przejechaliśmy do położonej na jakimś końcu świata restauracji na lunch, gdzie po raz kolejny uraczono nas pyszną rybką (aczkolwiek gorszą niż wczoraj). Knajpka położona była wręcz bajecznie - przy wodospadzie, na tarasach z drewna, wśród drzew. Po posiłku można było sobie wskoczyć do przyjemnie chłodnej wody i się popluskać - aż nie chciało się opuszczać tego miejsca...

Na zakończenie przyszła kolej na gwiazdę dnia :D Nasz przewodnik zaprowadził nas do niesamowicie malowniczego miejsca (na zdjęciu), o którego istnieniu nawet większość Turków nie ma pojęcia. Wprawdzie dojście do niego było strasznie karkołomne (zejście prawie pionową ścianą, nieoznaczonym szlakiem, bez żadnych poręczy), ale opłacało się. Woda była niesamowite, a widoki cudowne. Spędziliśmy tam ze dwie godziny spacerując i pluskając się w turkusowej wodzie - chyba właśnie tak wygląda raj... :)

czwartek, 19 lipca 2012

Rafting w Antalyi


Do Antalyi jechaliśmy całą noc - bite 12 godzin busem... Jak rano wysiadłem to nie wiedziałem co mnie najbardziej boli :D Ku mojemu przerażeniu o 9.00 rano w Antalyi jest goręcej niż w samo południe w Stambule, a temperatury przekraczające 40 stopni Celsjusza wcale nie należą tutaj do rzadkości. Po przyjeździe do hotelu (który mile mnie zaskoczył standardem przy cenie jaką za tę wycieczkę płaciliśmy) zjedliśmy śniadanie i mieliśmy całe półtorej godziny na odświeżenie i odpoczynek. Zaraz po tym kolejne półtorej godziny w busie (sic!) w drodze na rafting. Pogoda udała się wyśmienita - wprawdzie było upalnie, ale woda była przyjemnie zimna. Spływaliśmy kilka godzin pontonem zatrzymując się co jakiś czas żeby poskakać do wody, tudzież na inne atrakcje. Na zakończenie spływu mieliśmy późny lunch, podczas którego jadłem najlepszą rybę w moim życiu. Potem zostało już tylko wrócić busem (n/c) do hotelu, ale podróż umiliło nam oglądanie nagrania ze spływu (może uda mi się za parę dni je tutaj wrzucić), a za chwilę ruszamy w miasto ;)

środa, 18 lipca 2012

Urlop czas zacząć!


Jako że przepracowałem już całe półtora tygodnia zasłużyłem sobie na parę dni urlopu - tureckie IAESTE organizuje nam parodniowy wypad do Antalyi na Riwierze Tureckiej ;)

Wprawdzie wycieczka zajmuje kilka dni pracujących, ale mój szef (który nota bene parę lat temu był praktykantem IAESTE w Brazylii) powiedział, że te praktyki to nie tylko okazja, żeby zdobyć doświadczenie zawodowe, ale także żeby poznać kulturę innych państw i on nie widzi problemu, żeby parę dni mnie nie było w pracy z powodu wyjazdów czy innych ciekawych wydarzeń (niestety nie wszyscy tu mają takich wyrozumiałych szefów). Tak więc wyruszam dzisiaj na mój ciężko wypracowany urlop, a na pożegnanie jeszcze jedna fotka z Taksimu.

wtorek, 17 lipca 2012

Mecz międzynarodowy


Dzisiaj kolejny dzień w pracy spędziłem walcząc z AutoCADem. Dostałem pliki .dwg z projektem jedenj ze stacji metra i obraz .jpg z naniesionymi nań antenami i miałem wyliczyć przybliżone tłumienie między poszczególnymi antenami a pomieszczeniem telekomunikacyjnym oraz moc sygnału w pomieszczeniach. Pół dnia zajęło mi znalezienie pliku .dwg w którym przedstawiony był dokładnie ten sam poziom stacji co na obrazku, a po drugiej połowie i przeklikaniu kilkuset warstw okazało się, że moje zadanie było niemożliwe do wykonania :D Po pierwsze okazało się, że obrazek .jpg nie obejmuje pomieszczenia telekomunikacyjnego. Byłoby to jeszcze w sumie do obejścia, bo miałem aproksymować moc więc parę setnych czy dziesiątych decybela nie zrobiłoby różnicy, gdyby nie jeden szczegół - warstwa oznaczona jako korytka kablowe była pusta, a zatem nie dało się domyśleć gdzie rzeczone kabelki będą przebiegać :D I tym pozytywnym akcentem zakończyłem na dzisiaj pracę, ponieważ Bahadir, który się tym zajmuje będzie dostępny dopiero jutro rano ^^

Po pracy darowałem sobie spacery, ponieważ było dosyć "chłodno" (27 czy 29 stopni - poczułem się jak w Polsce :D) i zapowiadali na dzisiaj deszcz. Niestety rozczarowałem się, bo deszczu w Stambule nie udało mi się zobaczyć (być może spadł w jakiejś innej dzielnicy albo kiedy byłem w pracy, a przy takich upałach pewnie wyschłoby wszystko w kwadrans). Wieczorem wyskoczyliśmy z chłopakami zagrać w piłkę nożną (pierwszy raz od bodaj 5 lat) w iście międzynarodowym towarzystwie - w 10 osobowej grupie byli "reprezentanci" 7 krajów ^^ Oczywiście najbardziej wymiatali przedstawiciele Brazylii i Portugalii ale Sha's z Omanu też dawał radę - niestety nie jestem w stanie powiedzieć jaki był ostateczny wynik ;)

Na zdjęciu z niedzieli jeden z licznych występów na Taksimie.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Stambulskie psy


Wczoraj wróciłem po 22.00 z Galaty więc niemożliwym było już zdobycie czegoś na śniadanie więc nastawiłem sobie budzik o 10 minut wcześniej z zamiarem kupienia czegoś do jedzenia w drodze do pracy. Oczywiście nieprzespana noc z soboty na niedzielę sprawiła, że mój organizm się przeciwko temu zamiarowi zbuntował i w efekcie tylko siłą woli udało mi się wstać 5 minut później niż zwykle. Na szczęście nie mam daleko więc udało mi się zdążyć.

W pracy cały dzień walczyłem z instalacją AutoCADa i przeglądarki do plików AutoCADa. Dopiero pod koniec dnia i po uruchomieniu maszyny wirtualnej udało mi się osiągnąć efekt, który był dla mnie zadowalający (o ile sam AutoCAD na MACa był w porządku to przeglądarki są strasznie toporne...), ale wtedy przyszła pora iść do domu więc nie miałem okazji nacieszyć się ciężko wywalczonym narzędziem :(

Po pracy nie bardzo mi się chciało nigdzie ruszać więc nie bardzo mam co opisywać zatem dzisiaj będzie mała dygresja o stambulskich psach ;) Po Stambule wszędzie łażą bezpańskie (a może po prostu wypuszczone luzem - tego nie wiem) psy. Jest ich kilka na kampusie, gdzie mieszkam, ale nie dziwią w żadnym miejscu. Nawet przy wyglądającym na dość wytworny hotelu niedaleko Wieży Galata leżała sobie para psiaków (na zdjęciu). Kolejna para leżała pod kawiarnią parę metrów dalej. Co ciekawe widuję tylko duże psy (czyżby zjadły te mniejsze? ^^), ale nie wzbudzają one we mnie strachu. Mają tak sympatyczny wyraz pyska i są tak nieprzyzwoicie leniwe (najczęściej wylegują się na słońcu, a gdy jest im za ciepło przenoszą się w cień), że ciężko się ich bać. One nikogo nie zaczepiają i ich nikt nie zaczepia - tylko raz widziałem żeby tutaj pies szczekał - i to nie na człowieka, a na jakieś dzikie zwierzątko. Są więc zupełnym przeciwieństwem żyjących tutaj ludzi, którzy zawsze gdzieś biegną i są niesamowicie pracowici, a handlarze zaczepiają każdego przechodnia ;)

niedziela, 15 lipca 2012

Galata


Dzisiejszy dzień zaczął się niefortunnie, ponieważ naprzeciwko mojego akademika trwa budowa jakiegoś biurowca i napierdalają (wybaczcie mi słownictwo, ale to jest naprawdę nieznośne) 7 dni w tygodniu od samego rana... A jako że położyłem się, gdy już dniało, to udało mi się przespać może ze 3 godziny i cały dzień chodziłem półprzytomny jak zombie...

Po południu zupełnie przypadkiem wpadłem na Sandrę i Betinę, które wybierały się na Galatę więc podpiąłem się pod wycieczkę - przecież nie będę siedział cały dzień w akademiku ;) Taksim w dzień (dotychczas widziałem go jedynie po zmierzchu) prezentuje się fantastycznie, ale według mnie brakuje mu troszkę do klimatu Floriańskiej w Krakowie. Rzeczonego klimatu nie brakuje za to uliczce, która jest jego przedłużeniem. Królują tam sklepy muzyczne, ale jest tam też wiele innych sklepików, w których można kupić praktycznie wszystko. Do mostu Galata doszliśmy w najlepszym możliwym momencie, ponieważ słońce się miało już powoli ku zachodowi więc zdjęcia wyszły naprawdę fantastyczne. Z mostu roztacza się wspaniały widok na Sultanahmet, na którym znajdują się najsłynniejsze stambulskie zabytki. W połączeniu z zachodzącym słońcem zrobiło to na mnie ogromne wrażenie.

W drodze powrotnej jechaliśmy słynnym Tünelem, który był drugą (po londyńskim metrze) podziemną kolejką miejską na świecie. Wprawdzie nie kursują nim już wagoniki sprzed ponad 100 lat, ale pokonywanie różnicy wysokości funikularem jest i tak bardzo ciekawym doświadczeniem.

Party hard :D


Dzisiaj mieliśmy International Night - każdy praktykant przyniósł charakterystyczne dla swojego kraju trunki i przekąski. Nie pamiętam kiedy ostatni raz miałem w ustach tyle różnych smaków i kiedy ostatni raz namieszałem tak wiele alkoholi (chociaż to drugie rzadko kiedy się pamięta ^^). Po degustacji przenieśliśmy się piętro niżej na dancefloor, a potem do jeszcze innego klubu. Gdy wróciliśmy (a wracaliśmy taksą: kierowca + 6 osób :D) już dniało więc nie omieszkałem skorzystać z okazji i zrobiłem zdjęcia (na zdjęciu widok z mojego okna).
Tyle na dzisiaj, pora spać - dobranoc!

sobota, 14 lipca 2012

Istinye




No i pierwszy tydzień w pracy mam za sobą :) Weekend zacząłem szybciej niż się spodziewałem, bo skończyłem przydzielone mi zadanie, a jako że nie było mojego przełożonego, który mógłby mi przydzielić następne, powiedzieli mi, że mogę iść do domu z czego bez wahania skorzystałem :D

Korzystając z wolnego czasu postanowiłem odwiedzić Istinye i zrobić kilka zdjęć. Była to moja pierwsza samodzielna podróż stambulską komunikacją miejską i (jeśli się wie gdzie się jedzie ^^) nie ma się czego bać. Plan na weekend - nauczyć się podstawowych liczebników, bo dzisiaj płaciłem na czuja :D Spacer wzdłuż wybrzeża nie rozczarował mnie - widoki były przecudne. Błękitna woda, błękitne niebo, cisza, spokój i kąpiący się Turcy. Zwłaszcza ci ostatni mnie mocno zdziwili - ja bym na pewno nie pływał w porcie. Po pierwsze jest to trochę niebezpieczne, ponieważ cały czas przepływają jakieś statki, a po drugie jak to w porcie woda niekoniecznie musi być czysta - nigdy nie wiadomo co z takich statków wypada/wycieka... No ale Turkom to najwyraźniej nie przeszkadza :D W drodze powrotnej zahaczyłem o Istinye Park i kupiłem sobie plan Stambułu (nie jestem aż tak twardy, żeby włóczyć się po tak dużym mieście bez żadnej mapy) oraz jakieś miejscowe słodkości (nie wiem co to jest ale wygląda i smakuje wybornie).

Wchodząc do akademika wpadłem na Sergiego, który powiedział, że za niecałą godzinę wychodzą na Taksim. Mając do wyboru siedzieć w akademiku lub ruszyć w miasto moja decyzja była raczej oczywista ;) Zwłaszcza, że wszyscy naokoło polecają mi wybrać się na Taksim. Taksim to serce Stambułu i przypomina trochę Floriańską w Krakowie albo Piotrkowską w Łodzi. No i jest równie mocno zatłoczony... Co mnie zaskoczyło to dekoracje - nad ulicą przewieszone są światełka, przywodzące na myśl dekoracje bożonarodzeniowe (jakieś takie bańki/śnieżynki/kij wie co), ale ogólnie ta ulica nigdy nie zasypia. Wszystkie sklepy są chyba otwarte 24h, bo gdy wychodziliśmy koło 3.00 z klubu wcale nie wyglądało na to żeby mieli je zamykać... Kraków wypisz wymaluj :D

czwartek, 12 lipca 2012

Ale numer!


W pracy zagłębiam się w dokumentację warszawskiego metra, żeby zaznajomić się z projektem przy którym będę pracował. Nudna i żmudna robota, ale konieczna żeby się wdrożyć w projekt. Masakryczna ilość stron - na szczęście nie po turecku :D W międzyczasie z wizytą wpadła współpracownica Motoroli z Polski więc miałem okazję zamienić z nią kilka słów. Niestety nie miałem okazji się z nią pożegnać, ponieważ musiałem wcześniej wyjść.

Lunch jadłem dla odmiany z Emre, inżynierem, który zaczął pracować w firmie na krótko przede mną. Strasznie sympatyczny człowiek i chyba najmłodszy wśród inżynierów zatem najłatwiej mi z nim złapać kontakt. Opowiedział mi troszkę o studenckich tradycjach w kampusie ITU - okazało się, że mają swój odpowiednik naszego Janosika ^^ Swego czasu (zanim przy akademikach pojawiły się generatory prądu), gdy były przerwy w dostawie prądu chłopcy brali wszelkie instrumenty jakie tylko mieli i wyruszali z pochodem pod akademiki dziewcząt (w Turcji raczej nie ma koedukacyjnych akademików) grając, śpiewając i ogólnie dobrze się bawiąc pod ich oknami. Pewnego razu jeden ziomek wszedł nawet po rynnie na drugie piętro i zastukał do okna jakiejś dziewczyny - ponoć jej mina, kiedy je otworzyła i go zobaczyła była bezcenna (i w sumie wcale mnie to nie dziwi ^^) :D Niestety tradycja umarła wraz z pojawieniem się rzeczonych generatorów.

Z pracy wyszedłem praktycznie zaraz po lunchu, ponieważ przyszedł po mnie Adem i jeździliśmy po mieście (na zdjęciu Sheraton przy 'mojej' stacji metra), żeby załatwić kilka spraw związanych z moim pobytem. Odwiedziliśmy między innymi port w Istinye więc miałem pierwszą okazję zobaczyć Bosfor z bliska. Woda ma niesamowicie turkusowy kolor, a domki na wzgórzach opadających ku cieśninie dopełniają wspaniałego krajobrazu. Niestety nie miałem ze sobą aparatu, ponieważ pojechaliśmy tam bezpośrednio z pracy, ale już sobie odnotowałem nazwę przystanku i na pewno w wolnej chwili tam zajrzę.

No i na koniec - dorobiłem się tureckiego (tytułowego) numeru telefonu... ;) Koniec roamingowego zdzierstwa stał się zatem faktem.

Wybuch mózgu


Dzisiejszy dzień był dziwny... W pracy przez cały dzień nie zrobiłem praktycznie nic, ponieważ nie miałem żadnego zadania, a nie mogłem złapać mojego szefa. Po południu było krótkie szkolenie z Francesco z USA na temat jakichś technology GE. Jeden z inżynierów musiał sobie z nich zrobić żart, bo mówił o budowaniu topologii pierścień z użyciem protokołu RSTP, którego zadaniem jest likwidowanie pętli w sieci... No ale łotewa... Poza tym nie działo się absolutnie nic, a więc z nudów zacząłem grać w settlersów i wbiłem 13 leveli... ^^

Wieczorem mieliśmy wielki spęd praktykantów z całego Stambułu. Nawet nie wiedziałem, że jest nas aż tyle tutaj - na spotkaniu było chyba z 50 osób, a i tak nie wszyscy byli obecni. Mnóstwo nowych twarzy, mnóstwo nowych (nie rzadko trudnych do wymówienia imion) - ciekawe ile z nich zapamiętam :D Polacy, po Niemcach, są chyba najliczniej reprezentowaną narodowością, chociaż są też ludzie z tak egzotycznych krajów jak Oman, Jordania, Kazachstan, Indie, Serbia czy Brazylia. Ogólnie strasznie pozytywnie ludzie, ale od tej ilości imion i twarzy mój mózg niebezpiecznie napuchł :)

Przy okazji przeżyłem mój kolejny "pierwszy raz" - tym razem była to podróż busem na Besiktas i z powrotem (na zdjęciu znajdujące się dosłownie naprzeciwko mojego akademika Istinye Park, centrum handlowe, w którym zaopatrzyłem się w kubek, a spod którego ruszyliśmy na spotkanie). Zwłaszcza podróż powrotna była ciekawa, bo udało nam się wbić chyba dopiero do dwudziestego busika... :D No ale udało nam się w końcu szczęśliwie dotrzeć i mogę was "uszczęśliwić" kolejną notką... ;)

wtorek, 10 lipca 2012

Z powrotem wśród "żywych"


Dzisiejszy dzień rozpocząłem od wizyty w Rektörlük (rektorat, na zdj.) w celu zdobycia upragnionego dostępu do internetu. Wczoraj porozumiewając się na migi z portierem udało mi się wypełnić w akademiku stosowny wniosek w języku tureckim (o dziwo poprawnie) i po zaniesieniu go do administracji dostałem wreszcie własny adres IP i nie muszę więcej żebrać o neta. Budynek rektoratu, jak i cały kampus zresztą, robi niesamowite wrażenie - w modernizację tej uczelni wpompowano naprawdę niezłą kasę. Budynki wyglądają bardzo nowocześnie, jest sporo zieleni, bardzo czysto. Podobno jest też gdzieś basen o wymiarach olimpijskich, ale jeszcze nie udało mi się go odkryć ;)

Jeśli chodzi o pracę to miałem dzisiaj bardzo wyczerpujący dzień. Przez dobrych 6-7 godzin łaziliśmy po tunelach stambulskiego metra i robiliśmy pomiary pokrycia radiowego. Jeśli podróżowaliście kiedyś metrem i byliście zachwyceni jego szybkością i ogromem, to uwierzcie mi na słowo - jeśli byście zobaczyli jego zaplecze to byście oniemieli z wrażenia. Gdy zwiedzałem nieotwarte jeszcze stacje metra (które nota bene wyglądały jak sceneria z horroru, dziejącego się w opuszczonym metrze - pustka, kurz, cisza, niesamowite echo i zegar, który zatrzymał się na godzinie 5.47; brakowało jedynie jakiegoś psychopaty i byłby "Nocny pociąg z mięsem 2") i ich zamkniętą dla podróżnych część moje oczy robiły się coraz większe i większe. Zawsze jak czytałem, że w czasie rewolucji przemysłowej w XIX wieku ludzie jeździli na wakacje oglądać fabryki to stukałem się w czoło. Dzisiaj zrozumiałem dlaczego wprawiało ich to w taki zachwyt. Człowiek używając na co dzień różnych przedmiotów, korzystając z komunikacji miejskiej czy różnych mediów nie jest świadom jak wielkie i złożone instalacje niezbędne są do zapewnienia ich poprawnego działania. Funkcjonowanie takiej stacji metra wspiera zaplecze techniczne o około dwu albo trzykrotnie większej powierzchni. Są tam ogromne wiatraki (średnica chyba ze 4 metry) zapewniające wentylację, w serwerowni jest około 6 szaf, wielkie rozdzielnie prądu, ogromne pomieszczenie z bateriami, podtrzymującymi zasilanie w razie awarii, masakryczna plątanina korytarzy - robi to naprawdę imponujące wrażenie. Niestety nie wziąłem ze sobą aparatu (zresztą pewnie i tak nie pozwoliliby mi robić zdjęć) więc musicie zadowolić się słownym opisem.

Miałem jeszcze napisać parę zdań o przemieszczaniu się autem po Stambule (bo tak dzisiaj podróżowaliśmy między stacjami), ale ta notka jest i tak już za długa więc podzielę się swoimi wrażeniami przy innej okazji.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Z cyklu 'mój pierwszy raz' - pierwszy dzień w pracy


Dzisiaj byłem pierwszy raz w mojej nowej pracy. Wszyscy naokoło mówią mi, że jestem 'lucky boy', ponieważ chodzę do pracy piechotą i zajmuje mi to nie więcej niż 20 minut. Większość praktykantów pracuje po azjatyckiej stronie Stambułu więc dojeżdżają do pracy od godziny do nawet trzech. Ja spaceruję i podziwiam Maslak - biznesową dzielnicę Stambułu. Warszawa ze swoją małomiasteczkową megalomanią i zachwytem pałacem kultury może się schować - Maslak wygląda jak część Manhatanu albo londyńskie City. Mimo to idąc do pracy udało mi się zobaczyć żółwia i jaszczurkę :D Ludzie w firmie są bardzo serdeczni, a co najważnie wyłamują się z kanonu tureckiego i całkiem nieźle mówią po angielsku... ;) Niewiele dzisiaj wprawdzie zrobiłem, ale udało mi się poznać część pracowników i biuro, w którym będę pracował. Dowiedziałem się także, że projekt, przy którym będę pracował dotyczy komunikacji radiowej dla drugiej linii warszawskiego metra (jaki ten świat jest mały... ^^). Niestety do pracy dostałem komputer z systemem operacyjnym w znakomicie znanym mi języku tureckim, zatem od jutra postanowiłem przychodzić z własnym sprzętem. W akademiku ciągle jeszcze nie mam neta więc korzystam z uprzejmości kolegów praktykantów, którzy wprowadzili się wcześniej. Mam nadzieję, że jutro uda mi się to załatwić w drodze do pracy (trzeba odwiedzić w tym celu rektorium czy coś w tym stylu - masakra jakaś...). Jako, że bez neta nie bardzo miałem co robić, pozwiedzałem trochę okolicę - większość okolicznych ulieczek już poznałem i zaczynam się czuć tu coraz pewniej. Zajrzałem też do centrum handlowego zakupić kubek jakiś. Adem mówił, że jest to popularne miejsce i wielu ludzi przychodzi tam oglądać tureckich celebrytów robiących zakupy. Ja tam żadnej znajomej twarzy nie widziałem - widocznie mam pecha... :D

niedziela, 8 lipca 2012

No i dojechałem :D


Z lekkim opóźnieniem, ale koniec końców dotarłem! :) Pierwszy lot samolotem też nie był taki straszny... ( Poza lądowaniem w Stambule, bo lotnisko jest w takim miejscu, że myślałem, że będziemy wodować :D) Oczywiście było tak tłoczno, że się rozminałem z Ademem, który miał mnie odebrać z lotniska, ale od czego są telefony... ;) Mieszkam dokładnie na drugim końcu europejskiej części Stambułu, patrząc z perspektywy lotniska więc dotarcie do akademika, w którym będę przez najbliższe dwa miesiące mieszkał zajęło dłuższą "chwilę", ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło - zobaczyłem kawałek miasta i zapoznałem się z funkcjonowaniem komunikacji miejskiej. Przy okazji wstąpiliśmy także coś zjeść więc udało mi się spróbować czegoś z kuchni tureckiej. Adem mówił, że jest to nazywane 'turkish pizza' - tureckiej nazwy niestety nie jestem w stanie sobie przypomnieć. Smakowało świetnie - chyba pokocham tutejszą kuchnię. Sam akademik, w którym przyjdzie mi mieszkać wygląda całkiem nieźle, mam pojedynczy pokój, jest czysto schludnie - no i zamieszkały jest chyba wyłącznie przez praktykantów z całego świata, więc przynajmniej sobie pogadam po angielsku, co wcale nie jest takie proste w Stambule :D Poza Ademem nie spotkałem żadnego Turka, z którym szłoby się dogadać po angielsku. Jest to o tyle irytujące, że głupia wyprawa po wodę zajęła mi chyba ze 40 minut (chociaż centrum handlowe jest naprzeciwko...), ponieważ nikt nie był mi w stanie odpowiedzieć na pytanie, gdzie mogę kupić wodę... Tak więc chęć nauczenia się tureckiego powoli zamienia się w konieczność... Tyle na dzisiaj - trzeba iść spać, bo jutro pierwszy dzień w pracy - mam nadzieję, że tam ktoś mówi po angielsku :D

Let's get this party started


No i wiza jest, plecak (jak widać ;)) spakowany - można jechać do Stambułu :D Nawet Turki sobie o mnie przypomnieli i jednak po mnie ktoś wyjdzie na lotnisko... Mój nowy stambulski przyjaciel nie omieszkał mi przy okazji także "przypomnieć" (bo oczywiście zostałem wcześniej o tym poinformowany... ;]) o International Night, na którą każdy powinien przynieść jakieś specjały narodowe... Jako że dowiedziałem się o tym jakieś 2h temu, a jutro około 10.00 muszę być na lotnisku to dzięki jego uprzejmości czeka mnie jutro pobudka bladym świtem i poranna wyprawa do tesco po jakieś toruńskie pierniki i co mi tam się uda jeszcze dorwać... :D Jeszcze nie zdążyłem wyjechać, a już robi się ciekawie... ;) Czuję, że mój wyjazd będzie obfitował w masę przygód - zachęcam do śledzenia ich na tym blogu.